Rozmowa z pisarzem Marcinem Wrońskim
• Rok temu ukazał się pierwszy pana kryminał z cyklu "Komisarz Maciejewski”. Zapytam wprost: zarobił pan na tej książce?
- Nie żyjemy w czasach, gdy za wydaną książkę można by kupić dobry samochód. Ale nie mam też powodów do narzekań. Pod każdym względem opłaciło się wydać "Komisarza Maciejewskiego”. Nie mogę jednak zdradzić handlowych szczegółów.
• Poprzedni kryminał rozpoczyna krwawa scena: zwłoki naczelnego "Głosu Lubelskiego” odnajduje jego sąsiadka. Mężczyzna ma wyprute wnętrzności,
a w ustach tkwi jego przyrodzenie. W "Komisarzu Maciejewskim. Kino Venus”, który właśnie się ukazał, też rozpoczyna pan tak ostro?
- Zacznijmy od tego, że niepokorny komisarz Zyga Maciejewski zostaje przesunięty na szefa podrzędnego komisariatu. I robi wszystko, żeby wrócić na swoje poprzednie stanowisko. Tyle że łatwo nie ma. Oto na jego drodze pojawiają się kolejne, tajemnicze trupy. Dodajmy: kobiece trupy.
• Czyżby czytelnicy mieli słabość do kobiecych trupów?
• Brzmi interesująco. Poproszę o szczegóły.
• Kto za ty stoi, jeśli można wiedzieć?
• Poznamy kulisy półświatka?
• W poprzednim "Komisarzu Maciejewskim” z wielką precyzją zadbał pan o historyczną, dokumentalną wręcz, wierność postaci, miejsc, sytuacji. Co w tej książce będzie autentyczne?
- Choćby światowy kryzys, który odbił się także na Lublinie. W powieści czuć echa strajków, bezrobocia, wielkich bankructw. W powietrzu wisi upadek lubelskich zakładów Moritza. Żydowskie przedsiębiorstwa zwalniają ludzi - co ciekawsze, w pierwszej kolejności Żydów, a nie Polaków. Jedną z ofiar bezrobocia staje się ojciec Salki, który w poszukiwaniu pracy idzie na piechotę do Warszawy. Potem z tej Warszawy, wciąż bez pracy, na piechotę wraca. I załamany wiesza się w swoim domu. To autentyczne wydarzenie. Jedno z wielu podobnych.
- Nie szukając daleko: ogromnie wzrosła konkurencja na rynku pracy. Polskie prostytutki rywalizowały z "tymi Żydówkami”, które zaniżały im ceny. Na tym polu także dochodziło do ostrych potyczek.
• Ale międzywojenny Lublin to nie tylko prostytutki...
• "Kino Venus” to także podtytuł najnowszego "Komisarza Maciejewskiego”. Co jeszcze znajdziemy w tej książce z prawdziwego kina?
- Tytuły rozdziałów przypominają kadry z podpisami z niemego filmu, np.: "Gehenna tortur moralnych i fizycznych uwiedzionych dziewcząt” albo: "Raz, dwa, trzy, cztery, bezrobotnych od cholery”. Cała powieść jest zresztą bardzo filmowa - Zyga Maciejewski i jego kochanka urozmaicają swe życie erotyczne odgrywaniem scen z Marleną Dietrich albo Louise Brooks, tajniak Zielny próbuje zrozumieć "Psa andaluzyjskiego”, nieprzypadkowo też jedna z ważniejszych scen ma miejsce w lubelskim kinie. Jednak nie tylko film był dla mnie inspiracją. Znajdziemy tu całą masę cytatów z dawnych gazet. Czytelnik będzie miał więc prawo pomyśleć: To naprawdę się zdarzyło!
• Czy kryminał retro to tylko pretekst, żeby wrócić do niesamowitych klimatów międzywojennego Lublina?
- Przeczytałem kiedyś o sobie, że jestem autorem powieści historycznych. Dla mnie to wielki komplement. O dawnym Lublinie wiemy wciąż tak mało. Historycy, co prawda, napisali na ten temat wiele, ale nie wszyscy są w stanie przebrnąć przez ten styl i język. Ja pokazuję międzywojenny Lublin przez pryzmat kryminalnej opowieści, barwnych postaci, fantastycznych anegdot. Mój Lublin żyje, ba - tętni życiem! Jak w pięknych latach 30. Chcę, aby czytelnik to poczuł, usłyszał, zobaczył. Żeby się zachwycił i przestraszył. Jeśli tak będzie - Zyga Maciejewski jeszcze nieraz powróci w jakiejś tajemniczej, mrocznej historii, którą lublinianie będą straszyć swoje dzieci. Obiecuję.
Za pomoc w realizacji zdjęć dziękujemy restauracji "Więzienie” w Lublinie