Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.
Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.
Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)
Miesiąc temu zdobył I (i jedyną) nagrodę w konkursie filmowym "Lublin is coming”. Kilka tygodni później jury przyznało mu najwyższe laury za pracę na temat "Gdyby wojny nie było”. Ma 21 lat.
• Dwie pierwsze nagrody pod rząd. Jak to się robi?
- Nie patrzę na to przez pryzmat nagród. To był po prostu splot szczęśliwych wydarzeń. Ale to miłe, że można wyrazić siebie i jednocześnie spotyka się to z uznaniem. Ta interakcja jest w tym wszystkim najprzyjemniejsza.
• Zacznijmy od konkursu \"Lublin is Coming” - według jury zrobiłeś najlepszy film promujący Lublin.
- O konkursie dowiedziałem się przypadkiem, przed wakacjami. Na początku wcale nie myślałem, że wezmę w nim udział. Potem przyszedł pomysł: malarz, którego zagrał Michał Chudzicki, mój przyjaciel, student krakowskiej ASP. Nie oszukałem widzów, on naprawdę malował.
Malarz rzeczywiście znajduje w Lublinie inspirację. To miasto nie jest wielką metropolią. Jest prowincjonalne i w tym jest cały jego urok. Robiłem film po to, by rozmawiał z ludźmi. Chciałem też pójść w tym samym kierunku, co kampania reklamowa miasta, którą widziałem na ulicach, czy w Internecie.
• W pierwszej scenie słychać krakanie stada wron. To kojarzy ci się z Lublinem?
- Rzeczywiście, to było coś, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, gdy przyjechałem do Lublina. Dziś lubię nocne spacery. Wtedy wrony słychać najlepiej. Zresztą, ptaki pojawiają się też w filmach innych ludzi o Lublinie, czy idąc dalej: w polskiej, czy żydowskiej kulturze.
• Oglądałeś inne filmy przysłane na ten konkurs?
- Tak i byłem bardzo miło zaskoczony. To miasto rzeczywiście inspiruje, skoro kilkadziesiąt osób zrobiło o nim film! Tyle różnych form, w których odnajdują się ich autorzy. I każdy miał coś do powiedzenia. Wiele z nich mi się podobało.
• Na przykład?
- Film Krzysztofa Laskowskiego za jego osobisty styl. Co ciekawe, gdy go obejrzałem, zdałem sobie sprawę, że kilka miesięcy wcześniej, gdy szedłem ulicą minęła mnie piłeczka golfowa. Wtedy musieli kręcić ten materiał. We Wrocławiu był podobny konkurs. Ale po pierwsze filmów przyszło dużo mniej, a po drugie nasze spojrzenie, choć prowincjonalne, jest, moim zdaniem, dużo ciekawsze. Nieskażone dużym miastem.
• To pierwsze nagrody na tym polu?
- Pierwsze. Bo moje poszukiwania filmowe zaczęły się dopiero przed wakacjami. Teraz ta pasja się rozwija. To, co teraz robię, to trochę przypadek. To wynika z jakiejś potrzeby samorealizacji, odkrywania samego siebie.
• A co robiłeś wcześniej?
- Wcześniej? Odkrywałem świat poezji, do którego z czasem dołączyła fascynacja teatrem. Kolejny etap to zainteresowanie sztukami wizualnymi. W międzyczasie zacząłem studiować historię. Te studia wbrew pozorom bardzo otwierają horyzonty.
• Kiedy pierwszy raz miałeś w ręku kamerę?
- Pół roku temu, gdy ją kupiłem. Chciałem spróbować czy się w tym odnajdę. W jakimś stopniu to się udało. A w tym momencie dochodzi do tego satysfakcja.
• Czy teraz na poważnie zajmiesz się filmem?
- Z doświadczenia wiem, że te sukcesy nie wpłyną bardzo na moje plany. To nie jest żaden przełom. Dużo mi jeszcze brakuje, by czuć się pewnie jako realizator, czy operator. Nagrody nie są żadnym determinantem. Najważniejsza jest zgodność z samym sobą. Każdego dnia wchodzę w to głębiej, choć to powolna i specyficzna droga. Patrzenie na świat przez pryzmat kamery nie jest trudne, gdy jesteś bacznym obserwatorem codzienności.
• Teraz dostałeś kolejną nagrodę za film na konkurs \"Gdyby wojny nie było”.
- Przez miesiąc wraz z lubelskim poetą Adamem Marczukiem - którego głos pojawia się w tym filmie - uczestniczyliśmy w projekcie teatralnym we Francji. Mieszkaliśmy w różnych ośrodkach artystycznych, w zasadzie kompletnie odciętych od świata. To sprzyjało rozmyślaniom. Uświadomiłem sobie wtedy wiele rzeczy. Tam poznałem Dymitra i Justusa. Dwie rozmowy, jedna po rosyjsku, druga po niemiecku, plus kilka szybkich ujęć: to złożyło się na ten film. Od początku bazował na koncepcie. Sam film nie jest istotą mojego założenia. Pytania, które rodzą się w głowach po jego obejrzeniu - to najważniejszy element.
• Stąd brak tłumaczenia?
- 2nd Exit - bo taki tytuł nosi film - jest przeznaczony wyłącznie dla osób które nie przeżyły wojny. Stąd brak tłumaczenia. Bo w tym wypadku, to nie jest problem moich bohaterów; Niemca i Rosjanina, że nie są zrozumiani. To problem widzów.
• Z którego z tych filmów jesteś bardziej dumny?
- W zasadzie to z obu nie jestem do końca zadowolony. Dziś mając trochę większą techniczną wiedzę, zrobiłbym je trochę inaczej. Jednak bardziej znaczący dla mnie jest film o wojnie, której być nie powinno. Na pewno myślenie o nim zajęło mi więcej czasu. Wymagało większej liczby pytań.