Batoniki, zupy w proszku, płatki śniadaniowe - szacuje się, że tylko co czwarty artykuł leżący na półce w supermarkecie nie zawiera składników GMO. Czyli wszyscy bierzemy udział w wielkim eksperymencie, którego skutków nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Pomidory ze zmodyfikowanym genem odporności na etylen (gaz przyspieszający dojrzewanie, który wydzielają niektóre owoce i warzywa) mogą miesiącami leżeć w chłodni, a potem na sklepowych półkach. Jest tylko jeden minus: nie mają zapachu, bo etylen odpowiada też za woń owoców i warzyw.
Ależ ta świnia szybko rośnie!
Zgodnie z unijnym prawem producent musi zamieścić informację o obecności GMO, jeśli produkt zawiera go więcej niż 0,9 proc. swojej masy. Jeśli jest go mniej, może przemilczeć tę informację. I to najczęstsza praktyka.
Dlatego takich oznaczeń nie znajdziemy na wędlinach, pyzach czy czekoladzie. Choć wszystkie zawierają soję lub mączkę kukurydzianą, która zastąpiła w roli wypełniacza mączkę mięsno-kostną, zakazaną po aferze z chorobą szalonych krów w latach 90.
Producent nie musi też oznaczać produktów, pochodzących od zwierząt karmionych paszą GMO. I tu znów kłania się soja, a konkretnie śruta sojowa, po której świnie rosną dwa razy szybciej niż ich koleżanki tradycyjnie karmione zbożem i ziemniakami.
Producent nie musi też oznaczać produktów, pochodzących od zwierząt karmionych paszą GMO. I tu znów kłania się soja, a konkretnie śruta sojowa, po której świnie rosną dwa razy szybciej niż ich koleżanki tradycyjnie karmione zbożem i ziemniakami.
Tanie, bo modyfikowane
Zgodę na używanie soji GMO w paszach dla zwierząt minister środowiska wydał w 2001 roku. To wystarczająco wiele czasu, by przekonała się do niej większość polskich hodowców.
– Dziś trudno dostać inną paszę – przyznaje Piotr Woch z Lubelskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Końskowoli. – Poza tym, rolnik kupując 200-kg worek raczej nie patrzy na to czy to jest GMO, tylko, ile to kosztuje.
Szacuje się, że soja niemodyfikowana musiałaby być o 40 proc. droższa. Proporcjonalnie wzrosłyby też ceny mięsa, wszystkich produktów mlecznych, jajek itd. To główny argument zwolenników GMO – taka żywność jest o wiele tańsza. Kolejny powód – równie mocny i medialny – to unijne prawo, którego musimy przestrzegać.
Niby zakazana, ale ...
Polscy rolnicy, którym zależy na jak najwyższych plonach, szybko znaleźli sposób na obejście prawa. Kupują ziarna w Czechach lub Niemczech, a upraw transgenicznych nie rejestrują. Bo nie muszą.
– Coraz więcej rolników z Lubelszczyzny i innych południowych rejonów Polski woli uprawiać kukurydzę modyfikowaną – przyznaje prof. Tadeusz Michalski z Polskiego Związku Producentów Kukurydzy. – Mimo że nasiona tradycyjne kosztują 350–400 zł, a za GMO muszą zapłacić nawet 100 zł więcej.
Powód? Znów ekonomia. Opatentowana przez Monsanto odmiana MON 810 to roślina odporna na omacnicę prosowiankę. Szkodnik daje się we znaki zwłaszcza na południu kraju, gdzie potrafi zniszczyć nawet połowę zbiorów, wgryzając się w kukurydziane kolby i łodygi.
Przodujemy w Unii
– Dziś ten areał na pewno jest większy niż 3000 ha i nadal rośnie – szacuje prof. Krzysztof Kwiatek z puławskiego PIWetu, który od kilku lat bada wpływ roślin GMO na karmione nimi zwierzęta.
W mało którym kraju Unii areał genetycznie modyfikowanej kukurydzy rośnie w takim tempie. Nic dziwnego, że spędza to sen z oczu rolnikom stawiającym na tradycyjne produkty, a ekolodzy coraz głośniej biją na alarm.
Bezpieczne, czy nie?
– Brak dowodów na istnienie ryzyka, wcale nie oznacza, że ono nie istnieje – powtarza jak mantrę prof. Tadeusz Żarski z SGGW, jeden z bardziej zagorzałych przeciwników GMO wśród polskich naukowców. Profesor przypomina też, że Polska stała się europejskim zagłębiem zdrowej żywności. – Wprowadzenie upraw genetycznie modyfikowanych to koniec tradycyjnego polskiego rolnictwa.
Po drugiej stronie barykady okopało się wcale nie mniejsze grono zwolenników GMO. Ci przywołują argumenty ekonomiczne: większe plony, większe dochody rolników, a mniejsze zużycie pestycydów i większa konkurencyjność na światowych rynkach.
– Możemy mieć superekologiczne mięso, ale co z tego, jak będziemy go jedli tylko na święta, jak to miało miejsce 50 lat temu? Nie da się zawrócić z drogi postępu – stwierdza prof. Kwiatek.
Światem rządzą korporacje
Czasy, gdy inżynieria genetyczna była zabawką w zamkniętych laboratoriach amerykańskich naukowców minęły już dawno. Dziś to maszynka do robienia pieniędzy kilku wielkich korporacji. Biotechnologię rolniczą zdominowało pięć międzynarodowych koncernów.
Najważniejszy z nich to amerykański Monsanto, od lat ulubiony cel ataków ekologów i antyglobalistów z całego świata. Zarzucają firmie agresywny lobbing i tzw. korporacyjny terroryzm. To zresztą nie jedyne grzechy biotechnologicznego giganta. Zanim koncern postawił na GMO parał się przemysłem chemicznym. Raz z lepszym, raz z nieco gorszym skutkiem...
To dzięki Monsanto pola całego świata zalały genetycznie modyfikowane uprawy, a branża rolnicza zaczęła rządzić się innymi prawami – ustawionymi twardą ręką przez biotechnologicznego giganta.
Wynajem nasion
Zasady są proste: koncern nie sprzedaje nasion, tylko je wynajmuje. A rolnicy nie mogą przechowywać ani wysiewać ziarna, które zebrali poprzedniego roku. Co sezon są muszą też płacić korporacji za patent i tylko od niej kupować nawozy i pestycydy. To nie wszystko. Rolnik nie może zabronić wejścia na teren swojego gospodarstwa tzw. detektywom Monsanto (by mogli osobiście skontrolować, czy przestrzega warunków podpisanej z korporacją umowy). A gdyby miał podejrzenia co do uczciwości swoich sąsiadów, to zawsze może zadzwonić pod numer alarmowy koncernu.
Pierwszą, i chyba najgłośniejszą, ofiarą tej rolniczej rewolucji był kanadyjski farmer Percy Schmeiser. Na jego historię trafił każdy, kto kiedykolwiek wpisał frazę "GMO” w wyszukiwarkę google. Percy nie uprawiał genetycznie zmodyfikowanego rzepaku, ale robili to jego sąsiedzi. Z czasem i na jego polu zaczęły wyrastać rośliny GMO. Po kilku ostrzegawczych wizytach koncern oddał sprawę do sądu, oskarżając farmera o "piractwo nasienne”. Proces trwał wiele lat, a sprawa ciągnie się do dziś.
– Monsanto jest bezwględne. Ostatnio znów wnieśli skargę przeciwko mnie. Tym razem procesowali się ze mną o milion dolarów, bo stwierdzili, że jestem arogancki, uparty i nie robię tego, czego chcą – wspomina Percy Schmeiser, który w 2007 roku za wieloletnią nieugiętą walkę z korporacją został odznaczony Alternatywną Nagrodą Nobla.
\"GMO jest tańsze i co ważne, zupełnie bezpieczne\"
• Od kilku lat analizujecie wpływ zawierających GMO pasz na karmione nimi zwierzęta. Jak?
– Sprawdzamy wpływ pasz zawierających genetycznie modyfikowaną soję i kukurydzę na zdrowie i rozwój drobiu, świń i bydła. A także pochodzącego z nich mięsa, jaj czy mleka. Na takich paszach wyhodowano już miliardy świń na całym świecie i nie zaobserwowano żadnych skutków ubocznych. Nasze wyniki są podobne. Badaliśmy wszystko: jak szybko zwierzęta rosły, ich rozrodczość, odporność na choroby, reakcje na szczepienia, jakość jaj czy mięsa. I nic. Żadnych negatywnych następstw karmienia GMO.
• A co z obcym genem w tych roślinach?
– Podobnie jak inne DNA jest trawiony w początkowych fragmentach przewodu pokarmowego, w jelitach już praktycznie go nie ma. I co ważne, nie przenosi się. Nie wykazaliśmy transferu tych genów ani do bakterii jelitowych, ani do organizmów zwierząt, które jadły soję czy kukurydzę GMO.
• Nie mamy czego się bać?
– Pasze z GMO są w 100 proc. bezpieczne. Wprowadzenie zakazu ich stosowania byłoby wielkim ciosem dla polskiego rolnictwa. Natychmiast wzrosłyby ceny i import mięsa z zagranicy. Tusza drobiowa, która dziś kosztuje 4–5 złotych, osiągnęłaby cenę 8–9 zł. Jednocześnie obok na półce w supermarkecie leżałoby tanie importowane mięso. I co wybrałby konsument? Przecież większości Polaków nie stać na żywność ekologiczną.
• Jednak niektóre kraje, jak Niemcy czy Francja, rezygnują z upraw GMO.
– Według przepisów unijnych działają nie do końca legalnie. Inna sprawa, że my, nowi członkowie UE bardziej się boimy Unii i nakładanych przez nią kar.
\"Najwięcej kukurydzy GMO rośnie w południowo-wschodniej Polsce\"
• Ile polskich pól jest dziś obsianych genetycznie zmodyfikowaną kukurydzą?
– Kilka lat temu mieliśmy bardzo wiarygodne dane, wówczas kukurydza MON 810 rosła na 3 tys. ha. Dziś trudno to jednoznacznie określić, bo rolnicy nie chcą się oficjalnie przyznawać,
że ją uprawiają.
• Dlaczego?
– Boją się zniszczenia upraw przez ekologów. Szacujemy, że dziś może to być areał wielkości od 1 do 3 tys. ha. Ale zainteresowanie rolników rośnie, bo to odmiana odporna na omacnicę prosowiankę, która potrafi zniszczyć nawet 30 proc. zbiorów.
• Nie ma innych sposobów walki z tym szkodnikiem?
– Są, ale mniej skuteczne. Metody biologiczne są skuteczne w 50 proc., chemiczne w 70 proc., a stosowanie GMO to skuteczność stuprocentowa. To ważne dla rolników z południowej czy południowo-wschodniej Polski, bo tam problemy z omacnicą są największe.
• A co z uzależnieniem od biotechnologicznych potentatów, którzy co roku zmuszają ich do zakupu nowych nasion?
– Rolnicy i tak to robią. Bo jeśli obsieją pola tymi, co zbiorą rok wcześniej, to plony będą mieli niższe o 30–40 proc. Dlatego często wolą zmodyfikowanie genetycznie nasiona Monsanto, bo wtedy mają gwarancję wysokich zbiorów. A zagrożenie GMO jest czysto hipotetyczne. Według wszelkich dostępnych danych, to bezpieczna żywność. W końcu większość świata ją je. My też nie mamy wyjścia.
Świat według Monsanto
Monsanto "zawdzięczamy” m.in.:
• DDT (środek owadobójczy w latach 60. XX wieku masowo używany do ochrony roślin, dziś zakazany ze względu na duże nagromadzanie się go w żywych organizmach. Stosowany jedynie w krajach trzeciego świata do walki z malarią.
• PCB (polichlorowane bifenyle) masowo stosowane w przemyśle elektrotechnicznym od lat 30.
XX wieku (m.in. jako smary i oleje). W latach 60. odkryto ich silne własności rakotwórcze. Mieszkańcom amerykańskiego Anniston, gdzie firma przez 42 lata wyprodukowała 308 tys. ton PCB, Monsanto musiało zapłacić odszkodowanie w rekordowej kwocie 700 mln dolarów.
• Agent Orange używany przez USA podczas wojny w Wietnamie do niszczenia dżungli, w której ukrywali się partyzanci. Po latach okazało się, że w czasie jego degradacji wyzwalają się dioksyny, pośrednio prowadzące do nowotworów i wad genetycznych. W 1984 r. są przyznał amerykańskim weteranom
180 mln dolarów rekompensaty. Do tej pory odszkodowania nie dostał żaden mieszkaniec Wietnamu.
• Posilac (rBGH – rekombinowany bydlęcy hormon wzrostu) zwiększający produkcję mleka u krów o 8–12 litrów dziennie. Część zwierząt, którym był wstrzykiwany, chorowało na ostry stan zapalny wymion (mastitis). Wymagało to leczenia antybiotykami, które wraz z ropą z chorych sutek przedostawały się do mleka. Nigdy nie dopuszczony do użytku w Kanadzie, w UE zakazany od 1 stycznia 2000 r
Źródło: Marie-Monique Robin "Świat według Monsanto”