Jest taki stereotyp, ze gry są głupie i brutalne. Zrobiliśmy wszystko, by go podtrzymać – tak prezentację gry rozpoczął Adrian Chmielarz, szef stołecznego studia People Can Fly, ktore stworzyło grę Bulletstrom, która ma dziś swoją premierę.
– Jeżeli nie sprzeda się co najmniej 2 miliony sztuk, uznam to za osobistą porażkę – mówił w jednym z wywiadów Adrian Chmielarz. Księgowi w Electronic Arts, które grę wydaje, pewnie też. Nieoficjalnie wiadomo, że budżet Bulletstorm przekroczył 20 milionów. Dolarów.
W 2002 roku Chmielarz wraz z Andrzejem Poznańskim i Michałem Kosieradzkim zakłada studio People Can Fly.
O co chodzi w grze? Troje żołnierzy elitarnych sił pokojowych zostaje zdradzonych przez swoje dowództwo i pozostawionych na pastwę losu na rajskiej planecie Stygia.
Nasze zadanie – a wcielamy się w cynicznego zabijakę-alkoholika Graysona Hunta – jest raczej proste: zlikwidować wszystko po drodze i zemścić się na tych, którzy nas tu zesłali. A głównie na złym generale. Co w tym takiego nietypowego?
Każdy, kto ma za sobą kilka gier akcji widzianych z perspektywy pierwszej osoby, przez pierwsze minuty w Bulletstorm będzie mocno zdezorientowany. Zazwyczaj chodzi o to, by się gdzieś schować i w odpowiednim momencie zdjąć wroga. A potem do następnej osłony. I następnej... W Bulletstorm nie ma to sensu za sprawą "skillshotów”.
To widowiskowe sposoby na eliminację przeciwnika (i główny powód wysokiej kategorii wiekowej bo nie da się ukryć, że to gra krwawa i brutalna, choć w komiksowym stylu). Skillshotów jest 137, każdy ma własną nazwę (Francuska rewolucja, Arbuz, Laleczka Voodoo) i za każdy dostajemy punkty. W ich wykonaniu pomaga nam energetyczny bat, którym wyciągamy przeciwników zza osłon i wyrzucamy w powietrze. Do tego dochodzi nie do końca klasyczny zestaw broni palnej.
Skillshoty powodują, że zamiast się czaić na polu walki, wciąż rozglądamy się za przeciwnikami i kombinujemy, co też by im tu starsznego zrobić. A zarobione punkty wydajemy na lepszą amunicję, modyfikacje broni i energetycznego bata. Trzeba przyznać, że po kilku minutach potrzebnych na zmianę nawyków, gra robi się bardzo wciągająca.
A przecież skillshoty to nie jedyna atrakcja. Fabuła – choć głupawa – ma sens. Jest nieźle skonstruowana, są zwroty akcji (i przy okazji widowiskowe przerywniki filmowe). Są wreszcie świetnie skonstruowane postacie. Owszem, Grayson Hunt to facet z grubym karkiem i jeszcze większą spluwą. Ale jest też cynicznym alkoholikiem, dzięki czemu nie razi tak, jak większość "poważnych” bohaterów gier.
Bardzo wysoki poziom trzyma też gra aktorów podkładających głosy pod postacie (a do samych dialogów też nie można się przyczepić. Dobrze napisane i bardzo niegrzeczne). Oddzielna sprawa to oprawa audiowizualna. To po prostu światowa czołówka. I na konsolach, i na PC prezentuje się bardzo dobrze. Inna sprawa, że sama planeta jest ciekawie zaprojektowana.
Cieszy to tym bardziej, nie tylko dlatego, że to polska produkcja, ale i dlatego, ze to po prostu oryginalna gra. A nowych pomysłów świecie gier ostatnio jest coraz mniej.
Gra Bulletstorm ukazuje się dziś na PC, Playstation 3 i Xbox 360