Pogotowie nie wysłało karetki, żeby przewieźć umierającą kobietę do szpitala. – Na transport medyczny trzeba mieć najpierw zlecenie od lekarza rodzinnego – wyjaśniała dyspozytorka.
– Żona poczuła się tego ranka bardzo źle. Nie mogła nawet siedzieć, traciła równowagę. Gdybym mógł znieść ją z pierwszego piętra, to sam zawiózłbym ją do szpitala – mówi mąż pacjentki (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). – Zadzwoniłem na pogotowie. Powiedziałem, że proszę o przyjazd w celu dowiezienia mojej żony do COZL, bo tam się leczy. Mówiłem, że to pilne.
– Dyspozytorka powiedziała, że najpierw muszę mieć zlecenie od lekarza rodzinnego – relacjonuje mężczyzna. – Czas mijał, a ja po takie zlecenie musiałbym jechać z Dziesiątej na drugi koniec Lublina, na ul. Nałęczowską. Powiedziałem, że jeśli trzeba, to przecież zapłacę za przewiezienie mojej żony.
Jeszcze tego samego dnia kobieta zmarła. Mąż nie obwinia nikogo o jej śmierć. Ma jednak żal, że pogotowie nie przyjechało i nie udzielono jej pomocy jeszcze przed dotarciem do szpitala.
Pogotowie tłumaczy, że mąż pacjentki nie prosił o wysłanie zespołu ratownictwa medycznego, tylko o transport medyczny. "Dyspozytor medyczny wyjaśnił, że na wykonanie transportu pacjentki z domu do szpitala potrzebne jest zlecenie lekarza rodzinnego. Mężczyzna poprosił o transport odpłatny, wobec czego dyspozytor podał numer telefonu do firmy zajmującej się transportem pacjentów” – czytamy w odpowiedzi, jaką przesłało nam wczoraj Wojewódzkie Pogotowie Ratunkowe w Lublinie.