W USA jest także szlaban na nasze jabłka. Po prostu nie znajdują się na liście owoców dopuszczonych do wwozu z naszego kraju
Kiedy Władimir Putin postawił szlaban dla polskich jabłek, amerykańska telewizja pokazała Baracka Obamę z jabłkiem. Kontekst był taki, że oto amerykański prezydent solidaryzuje się w sprzeciwie wobec polskiej krzywdy eksportowej.
Niestety jabłko nie było polskie. W USA jest także szlaban na nasze jabłka. Po prostu nie znajdują się na liście owoców dopuszczonych do wwozu z naszego kraju.
Jeżeli zatem minister rolnictwa Marek Sawicki mówi o poszukiwaniu nowych rynków dla polskich jabłek i wymienia m.in. amerykański, powinien zacząć od uzyskania zgody na wwóz do USA, a potem podbijania rynku jabłkami z koszyka.
Negocjacje
Rynek amerykański jest niewątpliwie interesujący. Rynkowy segment jabłkowy to 3,5 mld dolarów, z czego 200 mln z importu. Głównymi eksporterami do USA są Kanada, Chile i Argentyna oraz Nowa Zelandia. Od piętnastu lat walczą o wejście na ten rynek Chiny, największy producent jabłek na świecie. Bez powodzenia.
Dostępem jabłek do Ameryki interesuje się także Unia Europejska w ramach negocjowania umowy o wolnym handlu UE z USA. Jeszcze parę miesięcy temu unijny komisarz ds. handlu Karel de Gucht mówił wprost, że na umowie mogą bardzo skorzystać polscy producenci jabłek. Wtedy jednak ci producenci byli przekonani, że ich przyszłością jest Rosja.
Kiedy wydawało się, że żadne jabłko europejskie nie dotrze do Ameryki bez blokowego, ogólnounijnego wynegocjowania dostępu, w procedurze dwustronnej załatwili to sobie Włosi. Lada chwila lista może się poszerzyć o Hiszpanię i Włochy.
W tej sytuacji dość naturalnie brzmi pytanie: dlaczego nie może tego uzyskać także Polska - strategiczny europejski partner amerykański?
"Niet" i "No"
Pytanie jest bardzo ważne, a jego, pozarynkowy, polityczny kontekst oczywisty. Skoro Moskwa mówi polskim jabłkom "Niet”, jak brzmi podobne "No” z Waszyngtonu?
Rozumiejąc ten niuans nasza ambasada w Waszyngtonie intensywnie analizuje sytuację i podejmuje działania, aby tutejszy rynek tworzyć. Zobaczymy, z jakim efektem.
- Jest to nasz absolutny priorytet, któremu poświęcamy praktycznie cały nasz czas - mówi nam radca Sabina Klimek, kierująca nowojorskim Wydziałem Promocji Handlu i Inwestycji naszej ambasady. Dodaje, że jako osoba rodzinnie związana z Lublinem, znająca nasze nadwiślańskie sady, doskonale rozumie problemy producentów jabłek.
Wracając do liczb, w amerykańskim supermarkecie za kilogram jabłek płaci się około 8 złotych. W polskim skupie płaci się sadownikowi od 80 groszy do 1,2 złotego. Pobieżne nawet porównanie tych wielkości pokazuje, że eksport do Ameryki może być opłacalny dla wszystkich zainteresowanych.
Red Declicious
Uzupełniając parametry amerykańskiego rynku jabłkowego, dodajmy, że obecne zbiory to około 3,8 mln ton, z tendencją spadkową, bo jeszcze dwa lata temu było to około 4,4 mln ton. Absolutnym królem rynku jest gatunek Red Delicious (ponad 900 tysięcy ton). Dalej - Gala (650 tys.), Fuji (420 tys.), Golden Delicious (ok. 400 tys.). Wszystkie bardzo dobrze znane i produkowane w Polsce.
Nie wydaje się zatem, aby utrafienie w amerykańskie preferencje i nawyki konsumenckie mogło być większym problemem. Jeżeli wierzyć zapewnieniom ministra Sawickiego i samych polskich sadowników, nasze jabłka są najlepsze na świecie, a zatem nie powinny mieć kłopotu z pokonaniem amerykańskich wymogów fitosanitarnych.
Pozostaje polityka. Dlatego być może dobrze by było, aby któryś z polskich ministrów lub wicepremierów porozmawiał na ten temat z panią Penny Pritzker, która w gabinecie Baracka Obamy jest sekretarzem handlu.
Może temat polskich jabłek w Ameryce okaże się mniej trudny niż wizowy. I nie dostarczy Putinowi motywu do zrywania boków.