PRL-owska rzeczywistość to trudności tkaninowe, popyt wielokrotnie przewyższający podaż, kolejki do sklepów, do straganów, po dary z paczek. Ale reportaż Boćkowskiej to nie tylko barwne obrazki. To też solidna dawka historii polskiej mody. Tej z wybiegów, i tej z ulicy.
Moda Polska reklamowała się plakatami najlepszych polskich grafików (Roman Cieślewicz), a modelki musiały pochodzić "z dobrego gniazda”. W warunkach gospodarki planowej funkcjonował świat pełen ekscentrycznych postaci. Za oknem szara PRL-owska rzeczywistość, a artystyczna bohema związana ze środowiskiem modowym żyje w innym, swoim świecie. Świecie, którego wielu zazdrości.
Na 53 str. zdjęcie Tadeusza Rolke. Kobieta w turbanie, przykucnięty pan i osiem pięknych dziewczyn na tle samolotu Polskich Linii Lotniczych. To ekipa Mody Polskiej przed odlotem na pokazy do Paryża w 1965 r. Ile Polek marzyło by być na ich miejscu?
– Moda pozawalała wówczas unosić się pół metra nad ziemią – mówi jeden z bohaterów książki.
Puste wieszaki na stoiskach z tekstyliami pobudzały wyobraźnię. Z farbowanej tetry można było uszyć sukienkę, a tenisówki trumniaki przerobić na baleriny. Chęć wyróżniania się motywuje do nieprawdopodobnych wręcz wysiłków. Moda z paryskich wybiegów to w wersji PRL spódnice z prześcieradeł i przerabianie siatek na muchy.
Wszystko dlatego, że system centralnego sterowania (każda branża miała swoje centralne laboratorium) nawet nie próbował nadążyć za zmieniającą się modą. Na podstawie prognoz ( oczywiście z Paryża) biuro wzornictwa przygotowuje projekty. Branżowe kolekcje trafiają do fabryk , ale o tym, co trafia do produkcji decydują panie z komisji. Fabryka szyje tylko to co im się podoba i tylko z materiałów, które akurat ma na stanie.
Efekt? Od paryskiej prognozy do "wyrobu odzieżowego” w sklepie mija dwa lata. W tych PRL-wskich przeróbkach francuskich trendów (ubiegłorocznych) nikt nie chce chodzić. Jak pisało w 67 r. "Życie Warszawy”: pełne składy, puste szafy.
Ale w tym absurdalnym świecie na szczęście zdarzają się prawdziwe perełki. Zdzisław Kozakiewicz, dyrektor Domów Towarowych Centrum pożycza od znajomych przywiezione z zachodu ciuchy i zawozi szyjącym dla niego fabrykom i spółdzielniom, by skopiowali wykroje.
Barbara Hoff, felietonistka modowa, a potem projektantka i twórczyni marki Hoffland otwiera w DTC własne stoiska. Sukces przechodzi wszelkie oczekiwania. W pierwszym dniu sprzedaży premierowej kolekcji, klientki szturmowały sklep z takim zacięciem, że popękały szyby wystawowe. Dziś tłumy tak zdeterminowanych kobiet można spotkać co najwyżej w lepszych ciuchlandach, tuż po dostawie.
Czytając tę książkę można odnieść wrażenie, że cały tamten świat się kręcił wokół mody. A już na pewno świat kobiecych czasopism. Pomysły Barbary Hoff (miała swoją rubrykę w "Przekroju”) kopiowały tysiące Polek. Z kolei miesięcznik "Ty i Ja” pokazywał jak ubiera się świat za żelazną kurtyną.
Przedruki stron magazynów to zresztą mocna część tej książki. Nawet dziś zaskakuje awangardowy sposób łamania, duże zdjęcia (często wycięte z zagranicznych numerów "Elle”), okładki projektu takich nazwisk jak Fangor, Świerzy czy Cieślewicz.
Te wszystkie historie są tak fascynujące, że momentami człowiek zaczyna tęsknić za tymi "słusznie minionymi” czasami, kiedy nie można było tak po prostu na zakupy do sieciówki. I wtedy ktoś z bohaterów książki twardo sprowadza na ziemię. Jak Teresa Kuczyńska (redaktor naczelna "Ty i Ja”) nie owija w bawełnę "PRL to nie były saturatory, to był system totalitarny”.
To nie jest zwykła książka. To pięknie wydany album, pełen świetnych grafik, archiwalnych zdjęć, wciągających historii. Jedna z tych pozycji, których przegapić nie warto.