- Głupota. Żwiru by za to przywieźli, żeby te doły zasypać - mówi właścicielka jednej z posesji i pokazuje największe nierówności. - Pod dywanem ich nie widać, ale czuć, jak się nadepnie. - Mnie to pasuje, nie kurzy się tak. A dzieci mają sporo zabawy - chwali pan Józek.
Rzecz w tym, że dwa dni później dywan nie prezentuje się już tak ładnie jak podczas wernisażu. Jest pofałdowany, brudny, miejscami podarty.
Autorka instalacji "Czerwony Dywanik” mówi wprost: - Naszym celem było po prostu rozłożenie dywanu, chciałam jakoś umilić życie mieszkańcom tej ulicy. Nic ponadto. Co mnie zainspirowało? Sama Dzierżawna. Byłam tam kilka razy, nie da się przejść ta ulicą nie brudząc sobie butów.
- To kompletnie nie ma sensu! - stwierdza pan Andrzej, jeden z mieszkańców ulicy. - Widzi pan jak to się zwija? Niedługo zostanie z tego kupa brudnych szmat.
Zgadza się z nim pan Jerzy. - Jeszcze jakby tę drogę wyrównali wcześniej. Przyszli, rozłożyli i co? Myśleli, że to będzie się tak ładnie trzymać? I że się nie pobrudzi? No niech pan spojrzy, kompletnie bez estetyki.
- A jak ktoś to podpali? - zastanawia się pan Andrzej. - Przecież to spłonie w kilka minut, nie daj Boże jeszcze jakiś domek się zajmie.
- Po co ktoś by miał zaraz to podpalać? Chodzi się przyjemnie, buty się nie brudzą - chwali instalację pan Józek.
- Wie pan, jakie to może mieć praktyczne zastosowanie? Jak będzie ciepło, to bezdomni mogą przychodzić tu spać, będą mieli miękko - ironizuje pan Jerzy i zaraz dodaje: - Wcześniej, jak padało, mieliśmy tylko błoto, teraz, jak spadnie deszcz, będziemy mieli prawdziwy potok.
- Deszcz deszczem, niech pan sobie wyobrazi co tu się będzie działo, jak nawet trochę pokropi. Woda wsiąknie w dywan, a później złapie przymrozek. I będzie ślizgawka. Wtedy to się dopiero nie będzie dało przejść - martwi się pan Andrzej.
- Trzeba jeszcze pamiętać, że to nie jest za darmo, ktoś przecież musiał za to zapłacić. Nie można było lepiej wydać tych pieniędzy? - pyta mieszkanka Dzierżawnej.