Murarz z okolic Lublina odpowiada przed sądem za zabójstwo kuzyna. Grzegorz S. skatował swoją ofiarę, po czym zostawił na śmierć. Nie podobało mu się, że krewny rozpija jego konkubinę.
– Przyznaję się do pobicia, ale nie do zabójstwa – oświadczył w piątek przed sądem Grzegorz S. – Przepraszam całą rodzinę za to, co się stało. Stanisław był dobrym człowiekiem. Nie chciałem zrobić mu krzywdy.
Z akt sprawy wynika, że przed procesem 37-latek prezentował zupełnie inną postawę. Miał regularnie bić swoich krewnych. Za napaść na jednego z nich dostał nawet wyrok w zawieszeniu.
W ubiegłym roku Grzegorz S. razem z konkubiną wprowadził się do swoich dalekich kuzynów. Stanisław i Zbigniew S. mieszkali w Nasutowie. Utrzymywali się z renty. Regularnie nadużywali alkoholu. Z akt sprawy wynika, że pili również z Grzegorzem i jego partnerką. 37-latek jako jedyny z nich miał stałe zajęcie. Pracował na budowie w Lublinie.
Do tragedii doszło na początku lipca. O świcie Grzegorz S. wyjechał do pracy. Jak twierdzi po paru godzinach dzwonił do swojej partnerki.
– Około 8:00 miała głos jakby coś piła, a o 14:00 była już pijana – tłumaczył śledczym Grzegorz S.
Po południu mężczyzna wrócił do domu. Dowiedział się, że Katarzyna pojechała gdzieś ze Stanisławem. W domu był tylko Zbigniew. Około 23:00 Stanisław S. wrócił do domu. Był tak pijany, że przewrócił się na regał.
– Pytałem go, gdzie jest Kaśka. Dałem mu ze dwa razy z plaskacza i się przewrócił – zeznał Grzegorz S. – Klęknąłem nad nim i uderzyłem jeszcze z siedem razy. On nie powiedział ani słowa.
Z ustaleń śledczych wynika, że Grzegorz S. krzyczał do pijanego Stanisława „ja cię chyba zabiję!”. Z pokoju mężczyzny dochodziły odgłosy bicia. Zbigniew bał się tam wejść, bo bał się 37-latka. Grzegorz S. miał wiele razy bić jego i brata z zazdrości o konkubinę. Oskarżony zapewniał, że nie był agresywny. Twierdzi, że feralnego dnia nie zdawał sobie sprawy ze stanu kuzyna.
– Wychodziłem do pracy, on leżał u siebie. Powiedziałem „cześć Stasiu” i poszedłem. Nie wiedziałem, że nie żyje – zeznał Grzegorz S.
Z relacji ocalałego Zbigniewa S. wynika, że jego brat leżał na podłodze. Był zmasakrowany i nie dawał oznak życia. Lekarz pogotowia mógł tylko stwierdzić zgon. Po awanturze Grzegorz S. nie wrócił do domu. Dzień później został zatrzymany. Z ustaleń śledczych wynika, że miał co najmniej kilkanaście razy uderzyć swoją ofiarę młotkiem w głowę. Stąd oskarżenie o zabójstwo, za co grozi nawet dożywocie.