Czym różniło się życie w PRL od naszej rzeczywistości? Odpowiedź można znaleźć w książce „Szkice o codzienności PRL” wydanej przez lubelski oddział Instytuty Pamięci Narodowej.
Najprostsza odpowiedź mieści się w jednym słowie: wszystkim. Ludzie borykali się z ciągłymi „niedoborami” produktów spożywczych. Obliczono, że stanie w kolejkach zajmowały gospodyniom domowym ok. 2 godzin dziennie.
Wszystko jest rarytasem
„Chcąc kupić kilogram cukru żona moja stała w kolejce od godz. 4-tej do 10-tej, a inne kobiety stały jeszcze dłużej” - skarżył się w latach 50 mieszkaniec jednej z podlubartowskich wsi.
Jeszcze dłużej, bo całymi tygodniami można było czekać w kolejce na meble. Kolejka do mieszkań trwała nawet kilkadziesiąt lat. Obiektami pożądania było zaś wszystko, co pochodziło z Europy Zachodniej i USA. Zjawisko to było tak silne, że ulubionymi elementami wystroju wnętrz aż do lat 80. były kolorowe opakowania po czekoladkach, mydełkach, czy piwie. W „Prawie i życiu” z 1957 r. pisano: „W Polsce niestety wszystko prawie jest rarytasem: sztuczna gąbka, guma do żucia, nylonowe skarpetki, sztuczna biżuteria”. Przywiezienie takich dóbr było niezmiernie trudne, ale pomysłowość rodaków nie miała sobie równych. W latach 1963-64 małżeństwo repatriantów z Anglii sprowadziło do Polski jako swoje „mienie przesiedleńcze” dwie tony polietylenu, dermy, sztuczne futra, szminki i lakiery do paznokci.
Dworzec i stołówka
Lata 40 i 50 to także wszechobecny bród. Na stacjach kolejowych panoszyły się szczury, a plagą pociągów były nie tylko śmieci i brud, ale i pluskwy. W latach 50 większość z mieszkań nie była wyposażona w ustępy i instalacje wodociągową. W dokumentach kontrolnych Domu Dziecka w Kozłówce z 1948 roku czytamy: „pokoje duże, zimne, o kamiennej podłodze, w umywalni dzieci myją się w miednicach. Ręczniki brudne, porozrzucane w nieładzie, szczotek do zębów dzieci nie mają wcale”.
A jak było na stołówkach? W pochodzącej z lat 70 ubiegłego wieku „Książce skarg i życzeń” stołówki UMCS możemy przeczytać m.in., że drugie danie śmierdzi, a w zupie można znaleźć kawałek papieru albo „tłustego robaka”.
Problem musiał być duży, bo po tym jak 11 listopada 1963 roku w zupie grzybowej znalazły się robaki, do budynku stołówki wkroczyli funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Sanepidu wezwani przez studentów nie chcących słuchać tłumaczenia personelu, że robaki pochodzą z zanieczyszczonych grzybów, a nie są skutkiem zaniedbań higienicznych. Okupowali stołówkę grożąc strajkiem.
Na szczęście do starć nie doszło, bo nastroje uspokoili członkowie Związku Młodzieży Socjalistycznej i Zrzeszenia Studentów Polskich.
- To charakterystyczny obrazek dla tamtej epoki - mówi dr hab. Marcin Kruszyński z lubelskiego oddziału IPN. - Nie było tak, że nie było wody żeby umyć naczynia, proszku żeby wyszorować podłogę, czy możliwości, żeby sprawdzić czy grzyby są czyste. To dowód na to, że istniała wtedy rzesza ludzi o mentalności, która o takie rzeczy nie dbała. System próbował ich uczyć postępu. Trwało to jednak bardzo długo.
Brakowało też środków czystości.
W prasie kobiecej regularnie drukowano poradniki dla gospodyń domowych, podpowiadające, jak samodzielnie zrobić krem czy pomalować włosy nie posiadając farby.
Wszystko w myśl zasady „Zrób sobie sam”. Wiele przepisów brzmi dziś co najmniej szokująco. Ot chociażby taki, znaleziony przez Agnieszkę Skurę z lubelskiego IPN w gazecie z 1949 roku: „Z dużej kości wybieramy szpik i topimy go na oparze. Po przetopieniu przecedzamy szpik przez gazę, aby usunąć drobne kosteczki, przestudzamy, ucieramy z łyżką oleju jadalnego i żółtkiem”.
Polakom nieustannie przypominano też o tym, że o higienę trzeba dbać.
- Nie było to tak oczywiste jak dziś - zauważa Agnieszka Skura. - W latach 40. i 50. prasa często przypominała o tym, że należy przynajmniej raz w tygodniu zmieniać bieliznę, a zęby szczotkować dwa razy dziennie. Wynikało to ze specyficznego okresu historycznego: skończyła się wojna, w kraju panowała bieda, brakowało wszystkiego. Ludzie nie myśleli o tym, jak zdobyć mydło i mieć ładne włosy. Znacznie ważniejszym problemem była kwestia zdobycia pożywienia, czy zorganizowania mieszkania w sytuacji. gdy wiele miast zostało niemal całkowicie zburzonych i wiele osób nie miało „dachu nad głową”.
O brudzie świadczył też stan rzek i jezior. Niczym niezwykłym było odprowadzanie do wód tylko wstępnie oczyszczonych ścieków z fabryk oraz ścieków komunalnych, w tym fekaliów. W gazetach regularnie pisano o tym, że w wyniku „awaryjnego zanieczyszczenia wód zagrożone było ujęcie wód komunalnych”. Szczególnie groźne było zanieczyszczenie metalami ciężkimi. Dla przykładu, w Kraśniku Fabrycznym stężenie rtęci w wodzie pitnej przy normie do 1 mg/l wynosiło w latach 80. od 6 do 26 mg/l.
Chyży Jeleń
W latach 1948-1956, zgodnie z planami rządzących, społeczeństwo powinno spędzać czas wolny uczestnicząc w zbiorowych uroczystościach, zawodach sportowych, koncertach, masowych zabawach tanecznych, kursach, szkoleniach, w świetlicach czy oglądając odpowiednie programy telewizyjne i sztuki teatralne.
Uczniowie powinni zaś brać udział w zajęciach pozalekcyjnych. Wszystko po to, by móc ich w tym czasie „odpowiednio formować”. Władza robiła też wszystko, by niedziele i święta kościelne zastąpić wycieczkami, porankami filmowymi, klubami dyskusyjnymi, rozgrywkami sportowymi, czy udziałem w czynach społecznych.
Niechętnie patrzono przy tym na to, że ktoś sam wymyśla zabawy. Szukano w nich spisku. W 1951 roku pracownicy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Puławach znaleźli list licealisty, w którym pisał, że przybrał pseudonim „Chyży Jeleń”, a jego kolega: „Kamienne Serce”. Chłopiec został zatrzymany. Dopiero, gdy okazało się, że nastolatek nie był członkiem żadnego tajnego związku, a pseudonimy są pokłosiem lektury „Ducha puszczy. Opowiadań z borów amerykańskich” zwolniono go do domu zobowiązując jednocześnie rodziców do lepszej opieki, bo w zabawach chłopca zabrakło treści ideologicznej.
Na odcinku alkoholizmu
Pomysły władzy nie podobały się młodzieży, która w wolnym czasie popadała w alkoholizm. W 1956 roku ZP ZMP w Tomaszowie Lubelskim informował, że na podległym mu terenie 85 proc. młodych ludzi nadużywa alkoholu.
W Kraśniku istniało 30 melin, z których korzystali nie tylko robotnicy, ale i przedstawiciele partii i MO. Kiedy w latach 50. władze centralne poleciły przeanalizować sytuację „na odcinku alkoholizmu” okazało się, że na porządku dziennym było opuszczanie pracy lub stawianie się w niej w stanie, błędy i wypadku spowodowane spożyciem, czy bójki i awantury wywoływane pijaństwem.
Stwierdzono, że grupą pijąca najwięcej są mieszkańcy wsi, a za nimi robotnicy w miastach. Problem dotykał jednak wszystkich. Niektórzy komendanci powiatowi milicji grozili swoim podwładnym goleniem włosów w przypadku przyłapania ich na piciu w trakcie służby, co było zjawiskiem częstym. Żeby walczyć z nałogiem w latach 50 szczecińska rozgłośnia radiowa wprowadziła do serwisu informacyjnego stały cykl „lista pijaków”, podczas której z nazwiska wyliczało się uczniów i pracowników popełniających akty wandalizmu lub awanturujących się po pijaku.