Kim byli tajni współpracownicy o pseudonimach Drozd, Janusz
czy Piotr? Jeśli lubelski Instytut Pamięci Narodowej nie przyspieszy prac, rozszyfrowywanie nazwisk donosicieli może trwać latami.
Dlaczego IPN rozwikłał zaledwie 10 proc. nazwisk agentów? – Materiałów musimy szukać u różnych źródeł, część z nich zniszczono – tłumaczy przyczyny opóźnień Marcin Nowak, rzecznik lubelskiego IPN.
To, co IPN nazywa długą procedurą i problemami, Piotrowski, uważa za zwykłą opieszałość. – Powiedziałem kiedyś prof. Leonowi Kieresowi (szefowi IPN – red.), że jestem w stanie w tydzień rozszyfrować około 20 nazwisk tajnych współpracowników – twierdzi. – To tylko kwestia chcenia. A niewykluczone, że tym osobom, które teraz poprosiły o rozszyfrowanie pseudonimów tajnych współpracowników, IPN będzie to ustalał przez 3 lata.
Wgląd do teczek będzie miała m.in. komisja powołana przez metropolitę lubelskiego Józefa Życińskiego. Jej skład jest tajny. Ale z naszych ustaleń wynika, że na jej czele stanął prof. Janusz Wrona, historyk z UMCS.
– Nie zaprzeczam, nie potwierdzam – powiedział nam wczoraj.
Według naszych informatorów, Wronę wybrano dlatego, że komisja ma badać inwigilację środowiska związanego z KUL. A już wiadomo, że wśród donosicieli byli księża, wykładowcy tej uczelni. W skład komisji wchodzą też przedstawiciele lubelskiego Archiwum Państwowego i kurii.
Komisja nie zwróciła się jeszcze do IPN o udostępnienie teczek. – Jeśli do tego dojdzie, będzie mogła liczyć na wszelką pomoc z naszej strony – zapewnia Jan Ciechanowski, rzecznik warszawskiej centrali instytutu.
Po tym jak Dziennik opublikował nazwiska kilku tajnych współpracowników, do IPN zgłasza się coraz więcej inwigilowanych. Chcą dowiedzieć się, kto na nich donosił. Jedną z takich osób jest Stanisław Węglarz, współtwórca lubelskiej „Solidarności”. – Nie planowałem starać się o ujawnienie nazwisk tych, którzy na mnie donosili. Ale informacje w mediach o takiej możliwości w końcu mnie przekonały – mówi Węglarz.
Zapewnia, że zna nazwiska osób, które za nim chodziły, ale chce, by IPN je potwierdził. Popiera pomysł ujawnienia i podania do publicznej wiadomości listy tajnych współpracowników.
Z kolei Henryk Wujec, legenda podziemia, jest przeciwnego zdania. – Ani ja, ani moja żona nie mamy zamiaru babrać się w tym świństwie – mówi Wujec. – Jeśli blisko nas był ktoś, kto kapował, to wystarczy, że gnębi go sumienie. Poza tym, to byłoby niesprawiedliwe ujawnić nazwiska współpracowników bezpieki, a tych, którzy ich do tego zmuszali, nie.