Łuków: Mama braci Dołęgów do końca wierzyła w synów. W Pekinie Marcin minimalnie przegrał brąz, Robert zajął 9 miejsce.
Gdy na podeście ciężarowcy zaczęli bój, w gabinecie burmistrza Łukowa atmosfera była napięta. W ekran telewizora wpatrywali się najbliżsi sportowców.
- Bardzo wierzę w męża i szwagra - mówiła żona Roberta Magdalena Dołęga. - Nie ma co ukrywać, Marcin jest typowany do medalu. Obaj przez ostatnich kilka miesięcy byli tylko gośćmi w domu, bo bez przerwy wyjeżdżali na zgrupowania - dodawała.
Mama ciężarowców jak zahipnotyzowana oglądała transmisję z Pekinu. Gdy tylko jeden z jej synów wychodził na pomost zakrywała twarz rękami. Nie chciała patrzeć, jak Robert lub Marcin siłują się z kolejnymi setkami kilogramów na sztandze.
- Niech już wrócą, to ich mocno uściskam - mówiła cicho. I z ulgą oddychała, kiedy któryś z synów pomyślnie kończył próbę.
Marcin Dołęga był o włos od medalu. A właściwie o 7 dekagramów, bo o tyle więcej ważył od Rosjanina Dmitrija Łapikowa, który zaliczył w dwuboju taki sam rezultat, ale był od Polaka lżejszy.
- Trochę szkoda, bo medal Marcina był tuż- tuż. No cóż, taki jest sport - powiedziała po zawodach Magdalena Dołęga.
Obu paniom gratulacje złożył burmistrz Łukowa Zbigniew Zemło. - Jesteśmy dumni z obu braci. Robert jest pierwszym zawodnikiem łukowskich Orląt, który reprezentował barwy klubu i miasta na igrzyskach olimpijskich (Marcin obecnie trenuje w Starcie Otwock - przyp. red.). Na pewno obu braciom przygotujemy gorące powitanie w rodzinnym mieście - zapewnił i wręczył paniom bukiety kwiatów.
- Na powitanie przygotuję ich ulubione danie: pierogi gotowane na parze. Chociaż synkom wszystko smakuje, co ugotuję - powiedziała na zakończenie mama łukowskich olimpijczyków.