ze dwora - to wersja byłych pracowników Spomleku. Kompletna bzdura - odpowiada prezes firmy. Wczoraj problem wyjaśniał Sąd Pracy w Białej Podlaskiej, ale orzeczenia nie wydał - sprawa została odroczona.
Ze Spomlekiem pożegnał się 1 stycznia 2002 roku. Twierdzi, że nie otrzymał odprawy i stracił dobre imię. - Każdy sprzeciw kończy się zwolnieniem. Jestem tego najlepszym przykładem - argumentuje. - Obarczono mnie odpowiedzialnością za zaniedbania, które naraziły spółdzielnię na straty w wysokości stu tysięcy złotych. Ale naprawdę chodziło o nieposłuszeństwo wobec zwierzchnika.
Stefan B. twierdzi, że odmówił prezesowi - w obecności osoby z kierownictwa - złożenia podpisu na liście, która miała umożliwić szefowi kandydowanie do parlamentu. - Nie wpłaciłem też stu złotych na fundusz wyborczy - dodaje. Żona Stefana B. pracowała w tej samej firmie, obecnie jest bezrobotna. Odeszła z zakładu na własne życzenie. - W trakcie kampanii wyborczej uczestniczyłam w zebraniu, na którym powiedziano nam - rozdając puste listy - że mają być zapełnione nazwiskami. To było wyraźne polecenie z sugestią, że tak życzy sobie chlebodawca - podkreśla Krystyna B. Nie zapłaciła też 50 zł, które jak twierdzi są wymagane od pracowników niższego szczebla.
Rzecznik Spomleku Zbigniew Żurek poinformował nas, że prezes Szczepan Skomra nie chce się wypowiadać w tej sprawie, ponieważ rozpatruje ją sąd. W końcu udało się nam skontaktować z prezesem. Podczas przeprowadzonej wczoraj rozmowy telefonicznej usłyszeliśmy od parlamentarzysty: - To istna bzdura. Nie było potrzeby, żeby kogokolwiek zmuszać do składania podpisów. Były składane na liście z trzydziestoma dwoma nazwiskami, nie tylko moim. Wpłaty pieniężne również odbywały się dobrowolnie, na podane konta. To co mówią zwolnieni z zakładu to złośliwości i wymysły. Narobili malwersacji i po prostu źle pracowali. Absolutnie wszystkiemu zaprzeczam.
Dane personalne zainteresowanych na ich prośbę zmieniliśmy.