Jan J. z gminy Wisznice od prawie dwóch lat jest bombardowany
SMS-ami i telefonami z pogróżkami.
Problemy zaczęły się dwa lata temu, kiedy o względy córki pana Jana zabiegał Janusz K. To właśnie on, jako gość jednego z przyjęć weselnych w gminie Komarówka Podlaska, wyszedł na dwór i wysłał SMS-a do siedzącej wewnątrz dziewczyny, ostrzegając, że w sali podłożono bombę. Wybuchła panika i wesele skończyło się przed czasem. Potem jedna z bialskich znanych lekarek otrzymała SMS-a z wiadomością, że... Jan J. ją zabije.
Policja ustaliła, kto może być nadawcą tych wiadomości. Podczas rewizji w domu Janusza K. znalazła starter do karty z charakterystycznym numerem zakończonym 401. Z tego numeru rodzina pana Jana była nękana groźbami. Potwierdziły to także specjalistyczne ekspertyzy. Sąd uznał winę Janusza K. i skazał na półtora roku więzienia w zawieszaniu na trzy lata.
Na tym jednak koszmar pana Jana się nie skończył. Od tygodni ktoś podający się za niego daje ogłoszenia w prasie o sprzedaży majątku. Telefon Jana J. dzwonił jak oszalały, gdy w tygodniku, ukazał się anons, że ma do zbycia auto z 1996 roku za 500 zł. Mężczyzna rozchorował się na serce. A podlascy policjanci poradzili mu, aby... wyrzucił telefon przez okno.
- W kilku redakcjach zablokowałem już przyjmowanie ogłoszeń na moje nazwisko - mówi pan Jan. - W poprzednim tygodniu ktoś nagrał się na moją pocztę głosową. Usłyszałem wyzwiska i groźbę, że zginę. To mógł być głos Janusza K. Powiadomię o tym prokuraturę i sąd - mówi pan Jan. Jednak podinspektor Jerzy Ignatowicz z Komendy Miejskiej Policji powiedział nam, że na razie takie zgłoszenie nie wpłynęło.
Janusz K. zapytany przez nas, czy jest zamieszany w nękanie rodziny J., odpowiada, że od dawna nie ma z nimi nic wspólnego.
- Przez rokiem zostałem wrobiony w sprawę sądową. Nie udało mi się oczyścić z zarzutów. Już dwa lata nie mam wcale kontaktów z J. Nie obchodzą mnie ich losy. Może ktoś wcześniej podpatrzył mnie i teraz podszywa się pod dawne metody - broni się Janusz K.