Nie chciałem tego, żałuję, przepraszam wszystkich - łkał wczoraj w sądzie Jacek K. z Parczewa.
Józef G. na widok zabójcy swojej żony, wprowadzanego na salę rozpraw Sądu Okręgowego w Lublinie, wybuchnął płaczem. Schorowany starszy mężczyzna tylko cudem uniknął śmierci, bo Jacek K. zaatakował również jego.
Nocą z 26 na 27 września Jacek K., przyszedł do domu swych sąsiadów. Kobiecie zadał kilkanaście ciosów nożem. Zmarła na miejscu. Zaatakował też jej męża. Staruszek zasłaniał się rękami. Udało mu się wybronić. Potem Jacek K. uciekł.
Policja zatrzymała go jeszcze tej samej nocy. Wiedziała kogo szukać, bo zabójcę widziała synowa zaatakowanego małżeństwa. Kobieta mieszka w tym samym domu. Tamtej nocy usłyszała krzyki. Zeszła do pomieszczeń teściów.
- Zobaczyłam sąsiada, ręce miał we krwi - opowiadała wczoraj w sądzie.
Wczoraj Jacek K. potwierdzał to, co wcześniej mówił na przesłuchaniach w prokuraturze. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego zaatakował sąsiadów. Twierdził, że pomięta tylko, że szarpał się z sąsiadem, a potem urwał mu się film. Tamtego dnia dużo pił, najpierw wódkę, a potem piwo. Opowiadał, że leczył się psychiatrycznie ale bywało, że przez miesiąc nie brał leków.
34-letni Jacek K., niepozorny, drobny rencista po czterech klasach podstawówki, nie chciał opowiadać, jak zamordował swoją sąsiadkę. Dużo za to skarżył się na to, jak jest traktowany przez współwięźniów z celi.
- Uważają, że ja wszystko źle robię, a ja się staram - skarżył się. - Każą mi śpiewać. Nie mówiłem o tym wychowawcy, bo byłoby jeszcze gorzej.
Prokuratura oskarżyła Jacka K. o zabójstwo sąsiadki i usiłowanie zabicia jej męża. Grozi mu dożywocie. Psychiatrzy uznali, że czynów tych dopuścił się mając ograniczoną poczytalność. To zwykle wpływa na złagodzenie kary przez sąd.