Łupem kłusowników padają dziki, jelenie, łosie, kozły i sarny. Rzeź grubej zwierzyny w lasach pod Parczewem przybrała tej jesieni niespotykane dotąd rozmiary.
Kłusownicy penetrują głównie lasy między Pieszowolą i Marianką oraz w okolicy Izabelina.
Kłusownicy nie gardzą nawet zającami. Podczas ostatniej akcji „Kłusownik” strażnicy leśni zdejmowali po 150 zajęczych wnyków dziennie.
– Niedawno udało nam się uwolnić z wnyków małego dzika – dodaje Łasocha. – Zwierzę miało zaciśnięty drut na szyi, zdążyliśmy w ostatniej chwili. Jednak takich szczęśliwych przypadków jest niewiele.
Kłusownik nie wybiera zwierzyny, nie przestrzega okresów ochronnych. Zakłada w lesie stalową linkę z oczkiem, zaciskającym się na zwierzęciu, które weszło w śmiertelną pułapkę. – Kiedyś natrafiliśmy na jelenia, z którego kłusownik wykroił szynkę, a resztę porzucił – opowiada strażnik leśny Marek Jarosz.
Walka z kłusownikami jest trudna. – Jeżeli znajdziemy wnyki, staramy się dojść za śladem do miejsca zamieszkania kłusownika – dodaje Jarosz. – Kiedy go znajdziemy ten tłumaczy, że szedł lasem, ale wnyków nie stawiał. Jak go z kolei przyłapiemy w lesie z drutem, tłumaczy, że właśnie go znalazł i zdejmuje. A jeśli przewozi mięso dzikiego zwierzęcia, twierdzi, że jedzie do leśniczego.
Henryk Bartuzi, nadleśniczy Nadleśnictwa Parczew, sam był świadkiem działania kłusownika. Nie złapał go jednak.
– Byłem z kolegą na polowaniu – opowiada. – Siedzieliśmy na dwóch sąsiednich ambonach. W pewnym momencie pada strzał. W przekonaniu, że to kolega coś upolował, schodzę z ambony i idę w jego kierunku. Spotykamy się w połowie drogi, bo on myślał, że to ja strzelałem. Okazało się, że między ambonami polował kłusownik.
Strażnicy narzekają, że kiedy udowodni się kłusownikowi, że posiada nielegalną broń, dostaje wyrok w zawieszeniu, albo z uwagi na małą szkodliwość czynu sprawa zostaje umorzona. Już na drugi dzień powraca do „zawodu”. Wśród kłusowników są też myśliwi. Tym jednak cofa się zezwolenie na broń i wydala z Polskiego Związku Łowieckiego.