- Przede wszystkim trzeba wypełniać należycie swoje obowiązki. Znać doskonale problemy rolników, nie tylko swojej wsi, ale również sąsiednich. Duże znaczenie mają także stosunki międzyludzkie. Ja zawsze z mieszkańcami naszej wsi jestem w zgodzie.
• A jak to się wszystko zaczęło?
- W październiku 1950 roku, mając 23 lata, zostałem zastępcą sołtysa. Było to niebawem po moim ślubie z Władzią, z którą nadal dzielę blaski i cienie naszego wspólnego życia. Od marca do sierpnia następnego roku pełniłem już obowiązki sołtysa. Natomiast oficjalnie tę funkcję powierzono mi w sierpniu 1951 roku. Wówczas ubiegało się o nią trzech kandydatów. Moja obecna kadencja kończy się za 2 miesiące. Jest już ostatnia.
• Będąc przez tyle lat sołtysem rodzinnej wsi ma pan wiele miłych wspomnień?
- W tym czasie diametralnie zmieniły się warunki życia mieszkańców. Obecnie nasza wieś liczy ponad 60 gospodarstw i około 300 mieszkańców. Możemy pochwalić się prawie całą infrastrukturą, między innymi wodociągiem. Dla mnie osobiście najbardziej miłym momentem była uroczystość z okazji przekazania do użytku remizy strażackiej. Miało to miejsce pod koniec lat osiemdziesiątych. Obecnie nasza OSP liczy 26 członków. Jestem jednym z nich.
• Przez dłuższy okres pełnił pan jeszcze inne funkcje społeczne...
- Po powstaniu województwa bialskopodlaskiego byłem przez dwie kadencje, zarówno radnym radzyńskiej gminy, jak i nowego województwa.
• Czy płacą panu za bycie sołtysem?
- Jest to symboliczne wynagrodzenie. Kwartalnie otrzymuję ponad 300 złotych netto. Jest to 9 procent prowizji z tytułu wszystkich zebranych przeze mnie od mieszkańców podatków; rolnego, leśnego i od nieruchomości.
• Jak pan ocenia obecną sytuację na wsi?
- Moim zdaniem aspiracje rolników przerosły możliwości państwa. To wszystko sprawia, że są problemy ze sprzedażą płodów rolnych. Dużo zastrzeżeń budzą ich ceny sprzedaży, które są niższe od kosztów produkcji.