Twierdzą, że przyjechali do wsi Krynki dokarmiać dzikie zwierzęta. Tymczasem urządzili rzeź. Zastrzelili trzy psy biegające w pobliżu zabudowań. Dwa ranili. - Kiedy zobaczyli biegnących do nich ludzi, uciekli w popłochu - mówią właściciele zabitych zwierząt.
- Martwe psy leżały na śniegu, wokół było pełno krwi. Nazbierałem ze dwadzieścia łusek po nabojach. Nie wiem, ile ich było w ciele doga mojego ojca - opowiada Tomasz Tryboń.
Od kul myśliwych zginęły trzy psy. Dwa kolejne są ranne. Żaden z nich nie był bezpański. Na ulicę wybiegły za suką w rui. - Na wsi wystarczy niedomknięta furtka, żeby pies wyszedł na ulicę. Działo się tak setki razy. To spokojny pies, mieszkał u nas od dziesięciu lat. Wszyscy go tu znali - opowiada właściciel doga.
Co robili myśliwi we wsi? Według zapisu w książce rewiru łowieckiego, przyjechali do Krynek, by... dokarmiać dziką zwierzynę. Ale widać potrzebowali silniejszych wrażeń.
- Przepisy mówią wyraźnie: strzelać do psów, które znajdują się bez opieki 200 metrów od zabudowań. Zakładamy, że taki pies kłusuje - tłumaczy Lech Stoń, szef łukowskiego koła łowieckiego i naczelnik Wydziału Promocji w Urzędzie Miasta w Łukowie.
• A dlaczego myśliwi oddali ponad dwadzieścia strzałów i nie zabrali zwłok?
- Psy były w ruchu, a nie każdy myśliwy jest snajperem. Rzeczywiście powinni sprzątnąć martwe psy. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobili. Może nie wiedzieli, że psy padły?
Sprawą już zainteresowała się łukowska policja. - Na miejscu byliśmy bezpośrednio po zdarzeniu. Teraz ustalamy, czy rzeczywiście doszło do naruszenia prawa. Myśliwi mogą uśmiercać zdziczałe psy. Ale to pojęcie niezbyt precyzyjne - mówi insp. Andrzej Biernacki, rzecznik Powiatowej Komendy Policji w Łukowie.
Właściciele psów wzięli sprawę w swoje ręce. Zaalarmowali media. - Zrobiliśmy zdjęcia, już wiemy, kto strzelał. To osoby majętne, znane i na stanowiskach. Dziś próbują wyciszyć sprawę i "dogadać się”. Ale my mamy już tego dosyć - mówi Tryboń.