Czwarta rozprawa brygadzisty i serowara przeciwko mleczarni z Radzynia Podlaskiego nie przyniosła rozstrzygnięcia. - To nie nasza wina, że w zakładzie panował nieład i skandaliczne warunki sanitarne - mówią pozbawieni pracy
Kiedy obrońca próbował podważyć obciążające klienta zeznania, wyszło na jaw istnienie drugiego protokółu kontrolnego, o którym powód nie miał pojęcia. - Badaliśmy mikrobiologicznie same wyroby - wyjaśniała Jadwiga W. - To niedopuszczalne. Dowiadujemy się o tajnym protokóle, świadek mówi wyuczonym tekstem - protestował mecenas reprezentujący powoda.
Na rozprawie z powództwa Jarosława Ł. zwolnionego z końcem stycznia zeznawał były kierownik parczewskiego zakładu. - Nie zmuszano pracowników do składania podpisu na liście wyborczej (z nazwiskiem prezesa Spomleku - przyp. red.). Owszem listy były i to kilku ugrupowań. Kto chciał mógł się podpisać - odpowiadał na pytanie jednej ze stron. Ocenił Jarosława Ł. jako średniego pracownika.
Zwolnieni starają się za wszelką cenę dowieść, że w zakładzie od lat miały miejsce "kontrolowane” nieprawidłowości. Przyjmowanie niepełnowartościowych zwrotów i przerabianie ich na produkt dobry to według nich powszechna w Spomleku praktyka. Oczywiste, nawet zdaniem kierowniczki laboratorium, fałszerstwo polegające na przekwalifikowywaniu jednego rodzaju sera w zupełnie inny poprzez np. wędzenie, odbywało się wielokrotnie za zgodą przełożonych. - W czasie remontów nie zatrzymywano produkcji. W ramach oszczędności często wyłączano urządzenia. Czy to nie miało wpływu na jakość towaru - pytają zwolnieni pracownicy.