W schroniskach dla bezdomnych tłok. Ale, jak zapewniają kierownicy placówek, bez względu na posiadaną liczbę miejsc przyjmą wszystkich.
- Mamy komplet - mówi Marianna Myka, prezes chełmskiego koła Stowarzyszenia św. Brata Alberta. - Ale jak będzie trzeba na noclegownię zaadaptujemy świetlicę. Dostawki pojawią się też na korytarzach.
Jednak mimo zimowej aury, zwiększonej liczby przyjęć nie zanotowano. Mróz i śnieg wypędził z pustostanów tylko nielicznych. Wczoraj do schroniska zgłosiła się tylko jedna osoba. Inni nadal igrają z losem, koczując w kanałach, altankach, czy na klatkach schodowych. - Im bardzo trudno przystosować się do reguł obowiązujących w schronisku - dodaje Myka. - Wolą marznąć niż trzeźwieć.
Ostatnio za pijaństwo usunęła z ośrodka trzech mężczyzn. Nie zostawiła ich jednak bez pomocy. Zostali karnie przeniesieni do schronisk w Zamościu i Świdniku. - U mnie też takie przypadki bywają na porządku dziennym - przyznaje Barbara Fijałkowska, dyrektor chełmskiego Monaru. - Pomieszkają tydzień, góra dwa, trochę odżyją i odchodzą. Nawet dziękuję nie powiedzą.
Fijałkowska przypomina sobie parę, która do jej schroniska po kilka razy każdej zimy przywożona była przez Straż Miejską. Gdy się ogrzali, umyli i zjedli zaraz uciekali. Kilka dni temu kobieta zmarła, a jej partner z poważnymi odmrożeniami trafił do szpitala. - W ubiegłym roku uratowaliśmy im życie - mówi Ryszard Bondyra, komendant Straży Miejskiej w Chełmie. - Skrajnie wyczerpanych zabraliśmy ich z opuszczonego, pozbawionego okien i drzwi budynku byłej parowozowni. Odwieźliśmy ich do schroniska. Długo tam nie zabawili.
Od początku zimy policja i strażnicy miejscy odwiedzają miejsca, w których najczęściej można spotkać bezdomnych. Pod szczególnym nadzorem są ogródki działkowe, pustostany przy ul. Mickiewicza i Kopernika, okolice dworców. Koczujący tam mężczyźni rzadko jednak godzą się na umieszczenie ich w schronisku. Do tej pory zgodziło się na takie rozwiązanie zaledwie dwie osoby.