Budka Suflera, Galeria Olimp, Lublin, 17.06.09
W zaproszeniu stało: Wielkie otwarcie, boski wybór, występ Budki Suflera. Wydało się bardzo interesujące.
Pomyślałem: Wprawdzie to długa wyprawa na peryferie miasta, ale trzeba tam być. Raz, że warto zobaczyć, jak wygląda najnowsza galeria handlowa w Lublinie. Dwa, że dobrze wiedzieć, w jakiej kondycji jest najstarsza lubelska grupa rockowa, a zarazem jeden z najpopularniejszych zespołów rozrywkowych w Polsce.
Jako niezmotoryzowany mieszczuch wybrałem się do Olimpu autobusem. I już wiem, że ta galeria nie jest przeznaczona dla takich ludzi jak ja. Daleko ulokowane przystanki, podobnie z przejściami dla pieszych, przy samym obiekcie dominacja traktów samochodowych nad chodnikami.
Można to było, oczywiście, zaprojektować inaczej, i można było porozumieć się z Urzędem Miasta oraz MPK. Ale widocznie postawiono na klientów poruszających się samochodami osobowymi.
Kiedy w zakorkowanym i zanieczyszczonym spalinami mieście potrzebne są impulsy do uleczenia tej nieznośnej sytuacji, umacnia się odwrotny trend. Pobudza się u obywateli przekonanie o konieczności posiadania własnego auta.
Brak głębszej refleksji humanitarnej i ekologicznej u właścicieli galerii widoczny jest też we wnętrzu jej nowej części. Bardzo mało w nim zieleni, do rzadkości należy ławka, na której można by odpocząć.
Kolejne niedociągnięcia ujawnił koncert, zorganizowany późnym wieczorem na wysokim tarasie kilkupiętrowego budynku. Aby dostać się tam z dołu, trzeba było pokonać kilka nieczynnych ruchomych schodów. Natomiast na powrót udostępniono nieukończoną, zakurzoną klatkę schodową.
Sam występ Budki Suflera miał być wspaniałym inauguracyjnym prezentem dla klientów. Ta grupa z wieloma pięknymi kartami w swojej historii nie występowała w rodzinnym mieście od paru lat. W końcu nakłonił ją do występu Olimp i to na jej 35-lecie.
Duże wydarzenie? I tak i nie. To, że prawdopodobnie jedyny koncert zespołu w Lublinie w tak szczególnym, jubileuszowym roku odbył się w bardzo specyficznych okolicznościach - jako atrakcja okołohandlowa, z publicznością zaaferowaną zakupami i w pewnej części dzierżącą reklamówki - odjęło mu zupełnie artystyczną świąteczność.
Grupa jednak bardzo starała się, by ten występ był odświętny. Z tym że rozumie ten przymiotnik dość oryginalnie. Na przykład obsada koncertu została wzbogacona o byłego wokalistę Felicjana Andrzejczaka, który zaśpiewał zbolałym i niewytrenowanym głosem m.in. "Jolkę”.
Raczej w dobrej formie był Krzysztof Cugowski. Chyba nic go tym razem nie bolało, bo nie krzyczał za wiele. Ze sporym feelingiem zaśpiewał repertuarowe oczywistości i parę nowych rzeczy, m.in. piosenkę "Zostań” i standard "Georgia on My Mind”.
Te utwory publiczność przyjęła z aprobatą, wyrażaną głównie mocnymi brawami. Natomiast duże zdziwienie widać było na twarzach słuchaczy, kiedy Suflerzy wykonywali "Tango milonga”. Ale chyba każdemu podobało się przejście od tego klasyka do firmowego "Takiego tanga” za pomocą nowoczesnego łącznika.
O ile od strony muzycznej koncert miał swoje wzloty i upadki, to wizualnie był jedną wielką porażką. Bardzo statyczny zespół w połączeniu z brakiem jakiejkolwiek gry świateł wyglądał mniej widowiskowo od piekarnika z kurczakiem pieczonym na rożnie.