Włodzimierz Cimoszewicz nie pokonał norweskiego rywala w walce o fotel sekretarza generalnego Rady Europy. Thorbjoern Jagland wygrał przewagą głosów 165:80.
Van der Brande miał ambicje zajęcia pozycji sekretarza generalnego, ale jego kandydatura odpadła. Dzień przed głosowaniem otwarcie zakomunikował, że nie popiera polskiego kandydata.
Sytuację próbował zażegnać ściągnięty do Strasburga Bogdan Borusewicz, marszałek Senatu, bezskutecznie. Frakcja EPP, jak wszystko na to wskazuje, nie poszła za głosem PO w sprawie Cimoszewicza.
Niewątpliwie ogromny negatywny wpływ na głosowanie miało przyłączenie się polskich deputowanych z PiS i PO do wniosku o pozbawienie Rosjan prawa głosu w RE w geście krytyki za wojnę z Gruzją o Osetię. Delegacja rosyjska z kolei miała duży wpływ na innych, m.in. Turków i Azerów.
– To wyglądało tak, jakby sami Polacy postanowili "odstrzelić” swego kandydata. Myśmy po prostu przecierali oczy ze zdziwienia. Polacy postanowili zagrać Rosji na nosie poświęcając swego kandydata. To niesłychane! – mówi nam ukraiński deputowany z frakcji Sojuszu Liberałów i Demokratów dla Europy (ALDE).
Włodzimierz Cimoszewicz nie chciał komentowac obszerniej wyników powiedział jedynie: "Po dwudziestu latach w polityce, okazuje się, że jednak wciąż pozostaję naiwny biorąc deklaracje i zapewnienia poparcia za dobrą monetę”.
Polscy delegaci już zastanawiają się czy porażka Cimoszewicza nie będzie oznaczać kłopotów dla... Tuska. Teraz bowiem kandydat lewicy może stanąć w szranki wyborów prezydenckich w przyszłym roku i próbować odzyskać swój elektorat, który pięć lat temu, po rezygnacji Cimoszewicza, głosował na kandydata PO. Byłaby to oczywiście bardzo dobra wiadomość dla... Lecha Kaczyńskiego.