W piątek w Gdyni lało od rana. Zapowiadał się naprawdę ciężki festiwalowy dzień. Tuż przed koncertami niebo się jednak przejaśniło. Wiele osób liczyło, że aura odpuściła. Nic z tych rzeczy. Potężna ulewa przyszła podczas koncertu Brodki. - Zalało nam cały sprzęt. Nie ma prądu, więc nie możemy kontynuować - mówiła z żalem Monika Brodka. Bo fani przyjęli ją świetnie, i znakomicie bawili się przy dźwiękach nowej płyty. Na szczęście sprzęt wysiadł w momencie, gdy miał się już kończyć jej występ. Bisy były a capella.
Potem pojawił się Pulp, gwiazda dnia. Brytyjczycy dali bardzo dobry, energetyczny koncert. W świetnej formie był wokalista, którego humor nie opuszczał mimo rzęsistego deszczu. - Tego koncertu na pewno nie zapomnimy. Bo jeszcze nigdy tak bardzo nie przemokliśmy na scenie - mówił z zadowoleniem. Publika szybko mu wybaczyła, że pomylił Gdynię z Gdańskiem. - Gdansk, let's Gdance! - krzyczał.
Tego dnia wytchnieniem dla wielu były namioty, które cieszyły się sporym powodzeniem. O 23 na Tent Stage zagrał żywiołowy zespół Cut Copy. Przy elektronicznych dźwiękach skakało ponad 10 tysięcy ludzi. Wiele osób zostało do końca na tym koncercie, bo przy scenie głównej, gdy o 24 zaczynał Foals świeciło pustkami. Tysiące osób już wcześniej uciekło z Babich Dołów, by zbierać siły na sobotę - Primus'a i Prince'a.