W głowie się nie mieści, jak się musiał nacierpieć – słyszymy w Skarbicieszu. Mieszkańcy wsi żyją tragedią, jaka rozegrała się kilka dni temu na skraju pobliskiego lasu. Dwa psy śmiertelnie zagryzły 48-letniego mężczyznę. Właściciel zwierząt usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Ale do aresztu nie pójdzie.
Ciało 48-latka przy jednej z gruntowych dróg prowadzących do Skarbiciesza (gmina Jeziorzany w powiecie lubartowskim) w sobotę po południu zauważył przypadkowy przechodzień. Mężczyzna wezwał policję.
W odwiedziny do siostry
– Wracałem do domu koło 16. Tam zobaczyłem radiowóz i inne samochody oraz krzątających się ludzi – pokazuje Wiesław Bylina, mieszkający w gospodarstwie oddalonym o ok. 500 metrów w prostej linii od miejsca tragedii. – Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co się stało. Dopiero w niedzielę dowiedziałem się od sąsiadki. Byłem w szoku. Gdzie to takie psy, żeby tak zagryzły człowieka?
– Tylko słyszałem, jak to wyglądało, ale ciężko nawet o tym opowiadać. Na drzewie, na które próbował uciec Mariusz, zostały strzępy jego koszuli. Te psy zerwały mu spodnie, był tak pogryziony, że nawet rodzina miała problem, by go rozpoznać – słyszymy od innego mieszkańca wsi.
W Skarbicieszu Mariusza K. znali prawie wszyscy. Mieszkał w oddalonej o kilka kilometrów wsi w sąsiedniej gminie Baranów, ale regularnie odwiedzał mieszkającą tu siostrę. Feralnego dnia miał przyjechać, by pomóc przy żniwach. – Często jej pomagał w gospodarstwie. Uprzejmy człowiek, zawsze powiedział „dzień dobry”. W głowie mi się nie mieści, jak się musiał nacierpieć – mówi pani Helena. I dodaje, że dwa obce psy były widziane we wsi już w piątek. Potwierdzają to zresztą także inni mieszkańcy. – O, tam leżały. Były ładne, zadbane. Niedaleko nich biegały dzieci, sama przechodziłam tamtędy i wtedy nikogo nie atakowały. Teraz, po tym wszystkim, ludzie się boją. Często kręcą się tu bezpańskie zwierzęta, ale coś takiego nigdy się nie zdarzyło. Sama zaczęłam sprawdzać, czy dobrze zamknęłam furtkę, czy nie otworzył jej wiatr. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi – mówi nasza rozmówczyni.
Nawet strzały nie pomogły
Według wstępnych ustaleń Mariusz K. jechał rowerem, gdy z jednej z niezamieszkałych posesji wybiegły za nim dwa owczarki belgijskie. To duże psy, których samce mogą ważyć 30 kg i dorastać do 60 cm. Mężczyzna próbował uciekać, ale w wyniku pogryzień zmarł. Ślady łap zaprowadziły policjantów do miejsca, w którym znajdowały się agresywne czworonogi. Zapadła decyzja o ich odłowieniu, jednak mimo celnych strzałów środkiem usypiającym zwierzęta stały się jeszcze bardziej agresywne. Mundurowi postanowili użyć broni służbowej. Jeden z owczarków został odstrzelony na miejscu, natomiast drugi, mimo postrzału, zdołał uciec. Zwierzęcia, ani jego truchła, do tej pory nie odnaleziono.
Długo trwały także poszukiwania właściciela psów. Został on zatrzymany dzięki dzielnicowej z komisariatu w Kocku, która ustaliła, z której posesji mogły uciec zwierzęta. Podczas wizyty na terenie nieruchomości w gminie Jeziorzany zauważyła ślady łap, choć mężczyzna, do którego należy działka, zaprzeczał, by posiadał owczarki belgijskie. Dopiero po przeszukaniu 62-latek przyznał, że psy były jego własnością.
We wtorek usłyszał zarzuty. – Mężczyzna będzie odpowiadał za nieumyślne spowodowanie śmierci i narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Przyznał się do winy. Złożył krótkie wyjaśnienia tłumacząc, że psy uciekły mu kilka dni wcześniej i nie mógł ich znaleźć – mówi Agnieszka Kępka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Właścicielowi zwierząt grozi do pięciu lat pozbawienia wolności. Prokuratura wnioskowała o zastosowanie wobec niego trzymiesięcznego aresztu tymczasowego. Sąd Rejonowy w Lubartowie nie przychylił się jednak do tego wniosku i 63-latek jest na wolności.