Władze Bogdanki oskarżają NIK o atak na spółkę, kiedy ważą się jej losy. Szefowi kontrolerów zagroziły sądem. Ten zapewnia, że jego ludzie działali rzetelnie, a władze kopalni same wcześniej twierdziły, że górnikom grozi niebezpieczeństwo.
- Dyrektor Cichosz (szef lubelskiej delegatury NIK - red.) przeszarżował. Mimo naszych wyjaśnień, NIK z uporem powtarza te same oskarżenia i udowadnia postawioną z góry tezę - oburza się Stanisław Stachowicz, prezes Lubelskiego Węgla Bogdanka S.A. Poruszyło go zwłaszcza porównanie niebezpieczeństwa w Bogdance z zawaleniem się hali w Katowicach. Według władz firmy, rozpowszechnianie wieści o "istnieniu realnego zagrożenia dla życia i zdrowia pracowników” to nadużycie.
O co cała awantura? O śruby M-24 i strzemiona do montażu obudowy podziemnych chodników. Kontrolerzy twierdzą, że nie miały one wymaganych atestów i dlatego są niebezpieczne dla górników. Kopalnia kupowała je od 2001 roku od firmy Kozamex. - Na 250 tysięcy zerwało się 88 śrub. Jako jedyni w Polsce poinformowaliśmy o tym Główny Instytut Górnictwa - podkreśla Stachowicz. - Z każdą dostawą przychodził atest, potwierdzający bezpieczeństwo produktu.
Jednak według kontrolerów, Kozamex używał podczas przetargów podrobionych dokumentów technicznych. Władze spółki przywołują ekspertyzy Akademii Górniczo Hutniczej, Politechniki Śląskiej oraz urzędów górniczych. Wynika z nich, że specjaliści nie wykryli wzrostu zagrożenia w kopalni.
- Jak zarząd Bogdanki może mówić, że nie było niebezpieczeństwa, skoro jeszcze niedawno sam je zauważał? - pyta Marian Cichosz, szef lubelskiej delegatury NIK, który przesłał do naszej redakcji kopię pisma do Kozamexu podpisanego przez Zbigniewa Krasowskiego zastępcę prezesa spółki. Jest tam napisane, że Krasowski w kwietniu 2005 roku alarmował po kolejnym zerwaniu śruby: "Przedstawiony problem stanowi wielkie zagrożenie dla ludzi pracujących w wyrobisku”.
- Badaliśmy sytuację z lat 2001-2005, a władze Bogdanki powołują się na ekspertyzy z 2006 roku, kiedy sytuacja w kopalni mogła być już lepsza - Cichosz podkreśla, że kontrolerzy korzystali z ekspertyz specjalistów.
Afera wybuchła w chwili, kiedy ważą się losy Bogdanki. Rząd planuje przyłączyć spółkę do grupy energetycznej z Eneą i elektrownią w Kozienicach. Władze spółki i związki zawodowe ostro protestują. Uważają, że to degradacja dla dobrze prosperującej firmy.
W czerwcu Ministerstwo Skarbu Państwa zmieniło radę nadzorczą Bogdanki. Ta może wymienić zarząd firmy. Podobnie stało się już w innych państwowych firmach np. Zakładach Azotowych Puławy S.A.