Tak naprawdę wczoraj w Kazimierzu liczyła się tylko premier Ukrainy Julia Tymoszenko. Kiedy wysiadała z ciemnego BMW, tłum na czele z premierami państw Grupy Wyszehradzkiej ruszył pędem w górę Rynku, by ją powitać.
Wczoraj Kazimierz, za sprawą niecodziennych gości, na kilka godzin stał się stolicą południowo-wschodniej Europy. To właśnie tutaj Mikuláą Dzurinda - premier Słowacji, Ferenc Gyurcsány - premier Węgier i Jiřiho Paroubek - premier Czech, rozmawiali o współpracy, o przyłączeniu do unii Chorwacji i Ukrainy oraz o unijnej konstytucji. Ale na mieszkańcach ta wizyta nie zrobiła specjalnego wrażenia. - A co mnie to obchodzi? - wzruszył ramionami Tomasz Mazur. - Tu często takie hece się dzieją. Ktoś ważny się pojawia, potem wyjeżdża i tyle. Tylko się trudniej po naszym miasteczku poruszać.
Już od rana Rynek w Kazimierzu i uliczki do niego prowadzące obstawione były kordonem policji i Żandarmerii Wojskowej. Przed Domem Pracy Twórczej Architekta, gdzie obradowali premierzy, kręcili się pracownicy Biura Ochrony Rządu. W okienkach na poddaszach kamienic można było zobaczyć lufy karabinów snajperskich. Mieszkańcy przyglądali się temu zamieszaniu z dystansem.
- Ja to bym się cieszył, jakby ktoś kupił u mnie ze trzy kilo pomidorów - komentował pan Waldemar, stojący przy swoim warzywniaku naprzeciwko Domu Architekta.
Ale Julia Tymoszenko zainteresowanie wzbudziła, zwłaszcza wśród turystów. Do Kazimierza, specjalnie dla niej, przyjechali słuchacze Polsko-
Ukraińskiego Kolegium z Lublina. Powitali swoją panią premier narodowymi flagami i pomarańczowymi chorągiewkami. - Nie będzie miała czasu z nami porozmawiać, ale i tak chcieliśmy tu być - mówią. - Będzie jej milej, jak zobaczy swoich.
- Pani Julia na żywo jest jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach. Ale nam się trafiło! - cieszyli się z kolei gimnazjaliści, którzy przyjechali z Mielca na wycieczkę szkolną.
Po południu, gdy premierzy już wyjechali, Kazimierz szybko wrócił do swojego normalnego życia.