Niepełnosprawny mężczyzna z Opalenicy k. Poznania po 20 dniach podróży i pokonaniu 800 km, dziś dotrze na Lubelszczyznę.
Przemysław Kowalik pięć lat temu miał ciężki wypadek samochodowy. Od tego czasu porusza się na wózku. - Dwa lata przeleżałem w łóżku w tragicznym stanie. Nie chciało mi się żyć, wystąpiłem do prezydenta Kaczyńskiego, by zgodził się na eutanazję, ale odmówił - wspomina Przemek.
Chłopak wstydził się wyjść z domu, bał się reakcji otoczenia na swoją niepełnosprawność. Mówi, że od paraliżu rąk i nóg gorszy był "wewnętrzny paraliż”.
Ale w pewnym momencie wpadł na pomysł, by na wózku przemierzyć Polskę wszerz, łącznie ponad 1000 km. Rok temu po raz pierwszy podjął taką próbę.
Niestety, po dotarciu do Warszawy ciężko zachorował i musiał przerwać podróż. - O mały włos nie przypłaciłem tej wyprawy życiem. Jednak już w szpitalu postanowiłem, że za rok znów pojadę - opowiada.
6 czerwca Przemek po raz drugi wyruszył z mostu w Słubicach w podróż, którą nazwał "Misja 1000. Siła i wiara”. - To idea zrodzona z ludzkiej słabości i bezsilności wobec losu. Ma pobudzić ducha walki w osobach, które straciły wiarę - tłumaczy. - Chcę pokazać, że można pokonać największą barierę psychiczną i fizyczną. I znaleźć sens życia.
Dziennie przejeżdża średnio kilkadziesiąt kilometrów. Jego rekord to 75 km. Gdy wjechał do Warszawy, postanowił odwiedzić prezydenta Kaczyńskiego, którego prosił o zgodę na eutanazję.
- "Rozbroiłem” ochronę w Pałacu Prezydenckim, gdy powiedziałem, że przejechałem 700 km i chcę się spotkać z panem prezydentem. Po godzinie zaprosił mnie do siebie. Zmartwił się, że podejmuję takie ryzyko, ale równocześnie przyznał, że ceni ludzi odważnych, dlatego mogę na niego w każdej chwili liczyć - opowiada.
Wczoraj Przemek wyruszył z Siedlec. Dziś dotrze na Lubelszczyznę. Przejedzie przez Kock, Parczew, Włodawę i skończy swoją podróż w Zosinie na granicy z Ukrainą.
Towarzyszy mu brat Marcin, narzeczona Barbara i zaprzyjaźniona rehabilitantka. - Jedziemy w pewnej odległości od Przemka, w każdej chwili możemy mu pomóc - mówi brat. - Są trudne chwile, ale tym razem na pewno dotrzemy do celu.
- Myślę, że ta podróż pomoże nie tylko jemu, ale też innym ludziom, tragicznie dotkniętym przez los - dodaje Joanna Grzechowiak, rehabilitantka.
DLA DZIENNIKA
Przemek znalazł fantastyczny sposób na to, by pokazać, że my, niepełnosprawni, jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy mogą zrobić coś fajnego i ważnego. Nie potrzebujemy litości i specjalnego traktowania. Chcemy normalnie żyć, bez barier, które narzuca nam świat. Dlatego najważniejsze to wyjść do ludzi i cieszyć się życiem, pokonując własne słabości, tak jak zrobił to Przemek.
Moją "psychoterapią” po wypadku okazało się pisanie książek o żużlu, mojej wielkiej pasji. Najnowsza "Dadi. Przerwany wyścig” o życiu, sukcesach i tragicznej śmierci Roberta Dadosa właśnie się ukazała. Pewnie bym jej nie napisał, gdyby moje losy potoczyły się inaczej.
Not. (mag)