Prokuratura zakończyła śledztwo w sprawie Funduszu Rozwoju Budownictwa. Chodzi o ponad 4 tysiące oszukanych ludzi i 8 mln zł.
Centrala firmy mieściła się w Lublinie. Jej salony sprzedaży można było spotkać niemal we wszystkich wojewódzkich miastach Polski.
"Zestawy kwotowe” na korzystniejszych warunkach niż w bankach. Od 10 do 50 tys. złotych. Do tego szybciej i bez formalności - kusił fundusz. Ludzie chwycili przynętę. Ale od przedstawicieli LFB słyszeli, że aby dostać kredyt muszą przedtem… sami zapłacić.
- 49 zł za rozpatrzenie wniosku i 5 procent od kwoty przyznanej pożyczki - mówi prokurator Mariusz Koszuk.
Mimo to, pieniądze od klientów szerokim strumieniem płynęły na konto funduszu. Pożyczki otrzymali jednak tylko nieliczni. Pozostałych wciąż zwodzono. Najbardziej zniecierpliwieni zaczęli się zgłaszać na policję.
Przed czterema laty śledztwo przejęła prokuratura. Zabezpieczyła dokumentację funduszy. Wtedy okazało się, jak szeroka była jego działalność.
W dokumentach były adresy prawie czterech i pół tysiąca osób z całego kraju, które od 2001 do 2004 roku zapłaciły za kredyt, a pieniędzy nie dostały. Wszyscy zostali przesłuchani. W akcie oskarżenia figurują jako świadkowie i pokrzywdzeni.
Prawdopodobnie będą musieli jeszcze raz stawić się w Sądzie Okręgowym w Lublinie, który ma rozpatrywać sprawę. Zwłaszcza, że Andrzej Ł. i Paweł M. nie przyznają się do winy. Nie ma więc możliwości, żeby ograniczyć proces i zrezygnować z przesłuchania świadków. Obaj oskarżeni będą odpowiadać z wolnej stopy.
Prokuratura nie znalazła dowodów na to, że w oszukiwaniu ludzi brali udział również pracownicy funduszu, zatrudnieni w jego oddziałach.