Pochodząca z Lublina ani Justyna, która mieszka w niemieckiej Kolonii zorganizowała zbiórkę darów dla ukraińskich uchodźców. Pierwsza część transportu dotarła do Lublina w piątek. Kolejna dotrze w najbliższych dniach.
Jak zaczęła się ta akcja?
W niedzielę, tydzień temu z mężem Beniaminem oglądaliśmy wiadomości. Była relacja z Ukrainy. Zaczęliśmy się zastanawiać, co możemy zrobić? Beniamin powiedział: to jadę. Taki już jest – szalony, dobry, kochany. Ale musieliśmy jechać z czymś. Z jakimiś rzeczami. W internecie napisaliśmy, że organizujemy zbiórkę. Jakieś 30 minut potem odezwał się znajomy i powiedział, że daje 150 euro. Potem zaczęli się zgłaszać kolejni.
Co wam się udało zebrać?
Mąż ma firmę i ciężarówkę. Na początku sądziliśmy, że pojedziemy nią, ale szybko się okazało, że jest za mała. W ciągu czterech dni udało nam się uzbierać w sumie ponad 75 ton darów. To leki, opatrunki, zestawy medyczne, wózki dla dzieci, wózki inwalidzkie, jedzenie, żywność dla dzieci, zabawki, ubrania... Mnóstwo tego. Leki dostaliśmy z aptek, ale nie od firm, ale od ludzi, którzy prowadzą te apteki. Codziennie ktoś coś przynosił.
Szybko się okazało, że firmowy samochód męża jest za mały. Wtedy z akcję włączyli się jego znajomi. Potem doszli kolejni – z Frankfurtu. Nawet nie znam tych ludzi, a też zorganizowali transport.
Jak Niemcy przyjmują tę wojnę?
Każdy płacze. Trudno im jest uwierzyć, w to co się dzieje i chcą pomagać. Nikt tu nie chce tej wojny. Ludzie – czy to Niemcy czy mieszkający tu Polacy – pomagają jak mogą. Jeżeli ktoś nie ma pieniędzy, to próbuje wesprzeć Ukraińców inaczej. Znajoma mówi mi, że nie może wesprzeć akcji finansowo, ale jeżeli wiem, że ktoś potrzebuje domu, to ona przyjmie uchodźców. Wiem, że jedzie to 160 dzieci z Ukrainy i na pewno zostaną tu dobrze przyjęci.
Akcja by się nie udała, gdyby nie pomoc pani mamy, która mieszka w Lublinie.
Tak. Początkowo próbowałam się skontaktować z Czerwonym Krzyżem, ale mi się nie udało. Rozmawiałam z innymi organizacjami, ale one zbierały dary właśnie dla Czerwonego Krzyża. W końcu postanowiliśmy działać sami. Początkowo chcieliśmy jechać na samą granicę. Uznaliśmy jednak, że dotrzemy do Lublina. Moja mama próbowała nawiązać nam kontakt z kimś, kto przyjmie transport. Pomogła jej koleżanka – Anna. Udało nam się dostarczyć rzeczy do huba przy ul. Krochmalnej. Pierwsza część transportu dojechała w piątek. Druga dotrze w najbliższych dniach.