Niczym zakończyło się wczorajsze spotkanie lekarzy rodzinnych, pielęgniarek, funduszu zdrowia i sanepidu. Rozwiązania – trwającego od roku konfliktu – nie ma. I postanowienia, że dzieci będą w końcu zaszczepione.
Uczniowie nie są szczepieni przeciw żółtaczce, błonicy, tężcowi, ponieważ strony nie mogą się dogadać: kto ma szczepić uczniów i gdzie.
Ostatnio pielęgniarki szkolne powołują się na przepisy z października ubiegłego roku. – Jasno wskazują, że to lekarz koordynuje wykonanie i dokonuje kwalifikacji do szczepień – przekonuje Teresa Ślusarska z Termedu w Lublinie, mającego gabinety pielęgniarskie w szkołach.
Sławomir Jankowski, radca prawny lekarzy rodzinnych, nie zgadza się, wskazując na nieprecyzyjność zapisów określających kompetencje lekarza rodzinnego oraz umów z funduszem zdrowia. – Jasno jest tylko powiedziane, że lekarz bada dziecko przed szczepieniem w przychodni, a higienistka szkolna wykonuje szczepienie w szkole – mówi.
– Po badaniu dawaliśmy rodzicowi karteczkę, z którą ten szedł na zastrzyk do pielęgniarki w szkole – mówi Teresa Dobrzańska-Pielichowska, lekarz rodzinny. – Natomiast teraz pielęgniarki szkolne oddają rodzicom karty szczepień i odsyłają
ze wszystkim do lekarzy rodzinnych.
Na efekty tego ciągnącego się sporu nie musieliśmy długo czekać. – Problem dotyczy głównie gimnazjalistów urodzonych w 1992 roku – przekazała nam Barbara Tłuczkiewicz, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Lublinie. – 80 procent dzieci z tego rocznika nie dostało drugiej i trzeciej dawki szczepionki przeciw żółtaczce wszczepiennej typu B. Natomiast 84 procent drugiej dawki przeciw błonicy i tężcowi. Nie wykluczamy doniesienia do prokuratury.