Zdesperowany przeciągającym się sporem o drogę mieszkaniec Samar oblał benzyną jedno z biur Urzędu Gminy w Batorzu. Terroryzując urzędnika groził podpaleniem i wysadzeniem
w powietrze budynku. Po dwóch godzinach negocjacji oddał się
w ręce policji.
- Kiedy stałem do niego tyłem usłyszałem, jak przekręca klucz w zamku - opowiada roztrzęsionym głosem Roman S. - Gdy się odwróciłem zobaczyłem, jak z dwulitrowej butelki wylewa jakąś ciecz. Poczułem zapach benzyny. Oblał nią ściany i wykładzinę, a potem jeszcze plecak, w którym miał dwie turystyczne butle gazowe.
- Rób coś w mojej sprawie, bo skończymy ze sobą dzisiaj razem - powiedział zdesperowany mężczyzna. W jednaj ręce trzymał zapalniczkę, w drugiej nóż.
Chciał rozmawiać z wojewodą o swoim problemie, który ciągnie się od ośmiu lat. Chodzi o tzw. drogę służebną, która przebiega po jego gruncie. Nie godzi się na to. W poniedziałek na sesji Rady Gminy uchwalono, że droga nadal będzie służebna.
- Wracałem z Kielc, kiedy dowiedziałem się o incydencie - mówi Henryk Michałek, wójt gminy.
W całym budynku czuć było zapach benzyny. - Podpalenie benzyny, którą były oblane butle gazowe mogło doprowadzić do wybuchu - mówi aspirant sztabowy Bronisław Pokrywka z janowskiej policji.
Janowi Z. umożliwiono rozmowę telefoniczną z wojewodą Kurowskim. Przez pół godziny wyjaśniał wojewodzie swój problem. W tym czasie z Lublina przybył oddział antyterrorystyczny gotowy do akcji. Tymczasem pod drzwiami pokoju, w którym desperat przebywał z zakładnikiem, trwały negocjacje z udziałem funkcjonariusza KPP w Janowie Lubelskim. Rozmawiała z nim także żona i syn. O godz. 17 Jan Z. poddał się.
- Przepraszam Romek, musiałem to zrobić - rzucił w stronę wolnego już zakładnika, wychodząc z pokoju. W asyście policjantów opuścił budynek.