Kardiolodzy ze szpitala przy ul. Jaczewskiego w Lublinie muszą dokonywać dramatycznych wyborów. Wszczepić jedno kosztowne urządzenie ratujące życie, czy zrobić pięć tańszych zabiegów, też niezbędnych pacjentom. Fundusz zdrowia podpowiada lekarzom – radźcie sobie sami.
– Kiedyś zrobiło mi się duszno i słabo – opowiada I. Augustak. – I w tym momencie poczułam, jak od góry aż po czubek głowy przeszywa mnie prąd. Jedno wyładowanie, drugie, trzecie, czwarte... Opowiedziałam lekarzowi, że to bardzo nieprzyjemne uczucie. A on na to: „Ale dzięki temu pani żyje”.
Wszczepienie defibrylatora jest jednym z najdroższych sposobów leczenia (jedno urządzenie kosztuje aż 26 tys. zł). Dla porównania zabieg poszerzania naczyń wieńcowych poprzez wprowadzenie specjalnego balonika (tzw. angioplastyka), kosztuje 3–7 tys. zł. – Musimy decydować, czy wszczepić jeden defibrylator, czy wykonać pięć angioplastyk. Jest to wybór etycznie niedopuszczalny. Ratując życie jednego pacjenta, działamy na szkodę innych – mówi prof. Teresa Widomska-Czekajska, kierownik Kliniki Kardiologii SPSK nr 4 w Lublinie. – Wszystko przez brak pieniędzy.
Już po pierwszym półroczu klinika kardiologii przekroczyła kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia o blisko 2 mln zł. – Przecież nie możemy oszczędzać na zabiegach ratujących życie – dodaje profesor.
W 2003 roku fundusz kupił klinice 37 defibrylatorów. Wystarczyło ich tylko do września. Choć problem powtórzył się w tym roku, fundusz bagatelizuje problem. – Przed rokiem też był szum medialny wokół defibrylatorów, a my i tak więcej pieniędzy nie daliśmy. I szpital jakoś znalazł środki na kupno dodatkowych – odpowiada Tomasz Kwiatkowski, zastępca dyr. ds. medycznych w oddziale NFZ w Lublinie.
Klinika kardiologii nie jest jedyna, której brakuje pieniędzy. – Za I półrocze cały szpital przekroczył kontrakt o 7 mln zł – mówi Tadeusz Kontek, zastępca dyr. ds. finansowych w SPSK nr 4. – Od przyszłego tygodnia będziemy myśleć nad wprowadzeniem oszczędności. Do sytuacji, żeby chory umierał na schodach, nie dopuścimy. •