Wczoraj kilkadziesiąt kobiet znów przyszło do lubelskiego Miejskiego Ośrodka PomocyRodzinie po zasiłek. Nie dostały ani grosza. Ogłosiły okupację. Dyrektor MOPR wymknął się z urzędu.
Samotne matki walczą o przeżycie. Posłowie uznali, że zamiast kilkuset złotych z funduszu alimentacyjnego wystarczy im od 1 maja po 170 zł zasiłku z MOPR. Ale urzędnicy nie zdążyli przygotować decyzji o wypłatach. Dlatego przed siedzibą wydziału świadczeń rodzinnych MOPR przy ul. Glinianej kolejkom nie ma końca. Upał, nerwy, przekleństwa. Tłum matek z płaczącymi dziećmi. Ale pieniędzy jak nie było, tak nie ma.
- Ja nie zawiniłem - tłumaczył się kobietom okupującym jego gabinet dyrektor Mareczka. - Nie da się w jeden miesiąc, jak chcą posłowie, przygotować ponad 11 tysięcy decyzji o wypłatach zasiłku. To ponad nasze siły. Nie zarzucajcie mi bezduszności. Już trzecią część pensji oddałem matkom w potrzebie.
- Pańscy ludzie traktują nas skandalicznie. Obrażają, wypraszają, nie udzielają informacji. Nie chcemy jałmużny, przyszłyśmy po swoje - wołały do dyrektora kobiety. Mareczka poprosił o czas na zabranie z gabinetu dokumentów. Okupantki nie ustąpiły, dyrektor porządkował papiery w ich obecności.
Protestujące wywiesiły transparent "Strajk okupacyjny”. Po chwili w MOPR pojawił się patrol Straży Miejskiej. Budynek obstawiła policja. Po godz. 15 dyrektor wykorzystał chwilę nieuwagi kobiet i wymknął się z budynku. Mundurowi natychmiast odjechali.
- Nie wypuszczajmy kasjerek - nawoływały kobiety. - Może jeszcze przywiozą pieniądze - czekały z nadzieją. Na próżno.
Około godziny18 przyjechał na Glinianą dyrektor MOPR Antoni Rudnik. Obiecał, że kobiety dostaną pieniądze w czwartek. Nic nie wskórał. W chwili, gdy zamykaliśmy to wydanie Dziennika, protestujące były w budynku. Zamierzały tu zostać na noc. •