Po naszych tekstach o wykorzystywaniu sprzedawców sklepów mięsnych Dobrosławów, zgłaszają się kolejni oszukani pracownicy firmy. Tymczasem inspekcja pracy ma to w nosie. Mimo że od pierwszej publikacji minęły już prawie dwa tygodnie, nie kiwnęła palcem w sprawie poniżanych pracownic.
To mówią teraz. Bo dwa tygodnie temu inspekcja obiecywała, że skontroluje wszystkie sklepy firmy Dobrosławów. Niezrażone takim traktowaniem byłe pracownice sklepów zaniosły wczoraj do inspekcji oficjalne zawiadomienie. Przez kilka dni zbierały podpisy pod pismem.
Zajęcie się sprawą poniżanych pracownic obiecał też Zbigniew Lis, kierownik oddziału ds. kontroli legalności zatrudnienia w Urzędzie Wojewódzkim w Lublinie. - W minionym tygodniu przeprowadziliśmy kontrole w sklepach tej sieci - mówi. Ale co wynikło z kontroli, tego już kierownik nie chce powiedzieć.
W Dzienniku opisywaliśmy, jak ekspedientki sklepów przy ul. Jasnej, Lubartowskiej i Narutowicza kolejno harowały po 13-14 godzin dziennie bez wynagrodzenia za nadgodziny. Pracodawca oskarżał je o kradzież i potrącał z pensji po kilkaset zł miesięcznie. Potem wylatywały z pracy. Poniżone i zdesperowane postanowiły opowiedzieć o wszystkim Dziennikowi. Podały nazwiska, pokazały twarze. Zanim przyszły do redakcji, zgłosiły się do inspekcji pracy.
- Tam przyjął nas jeden z pracowników, zanotował coś na karteczce i odesłał do sądu pracy - opisuje Barbara Szpakowska, jedna z byłych pracownic sklepu przy Jasnej. Skończyło się bez odzewu.
Po naszej publikacji w Dzienniku Henryk A. próbował udobruchać kilka swoich byłych pracownic. Zaprosił je na spotkanie i wypłacił potrącone za rzekomą kradzież pieniądze. W sumie 1350 zł.
Tymczasem do redakcji zgłosili się kolejni byli pracownicy sklepów firmy Dobrosławów. Poniżani, oskarżani o kradzież, zatrudniani bez umów.
- Przepracowałam dziewięć miesięcy i nigdy nie wzięłam ani jednej pełnej wypłaty, właściciel zawsze potrącał mi z pensji po 200, 300 zł - mówi Anita Kowal, była ekspedientka sklepu mięsnego w Sławatyczach. - Aż w końcu wyrzucił mnie za rzekomą kradzież.
Historie zatrudniania pracowników są niemal identyczne. - Mnie też pracodawca nawyzywał od złodziei i ucinał pensje - mówi Piotr Krukowski, były pracownik sklepu w Sławatyczach. - Taka była metoda zatrudniania, żeby ludziom jak najmniej płacić. To samo przeżył mój brat, który pracował w sklepie w Terespolu. •