Do składania interpelacji posłowie rządzącej koalicji się nie palą. Zapewniają, że nie muszą rządu o nic dopytywać, bo mają informacje z pierwszej ręki.
Sejmowe statystyki są bezlitosne. Najmniej pytań do rządu w ważnych sprawach miał Krzysztof Michałkiewicz, lider PiS w Okręgu Wyborczym nr 6 (Lublin i okoliczne powiaty). Nie składał również oświadczeń. - Jestem z klubu, który współtworzy rząd, często spotykam się z jego członkami i nie muszę składać interpelacji. Z tej drogi korzysta raczej opozycja, żeby stawiać trudne pytania - mówi Krzysztof Michałkiewicz. Dodaje, że trzy podstawowe obowiązki posła: to aktywna obecność na posiedzeniu Sejmu, praca w komisjach i spotkania z wyborcami.
Po cztery interpelacje złożyli posłowie: Bolesław Borysiuk (Samoobrona) oraz Szczepan Skomra (SLD). Tomasz Dudziński (szef PiS w okręgu 7) i Stanisław Żmijan (PO) mają na koncie po pięć. - Ja więcej spraw załatwiam w indywidualnych rozmowach w różnych resortach niż składając interpelacje - tłumaczy poseł Bolesław Borysiuk. I dodaje, że tak naprawdę zaangażowanie posłów widać w sejmowych komisjach, gdzie pracuje się nad projektami ustaw i jest okazja do dopytania ministrów.
Rekordzistą pod względem liczby interpelacji jest poseł Wojciech Wilk (PO) - miał ich dotychczas aż 92. Prześcignął nawet sejmowego weterana Grzegorza Kurczuka (SLD - 64 interpelacje). Pracowity był też poseł Włodzimierz Karpiński (PO) - 45 interpelacji. Miał też najwięcej, bo 82 wypowiedzi z sejmowej mównicy.
Liderem wśród posłów najrzadziej bywających w Sejmie był Janusz Palikot (PO). W ubiegłym roku miał 27 nieusprawiedliwionych nieobecności. W czołówce wagarowiczów są też: Stanisław Żmijan (PO, opuścił osiem posiedzeń) oraz Szczepan Skomra, Jan Łopata i Franciszek Stefaniuk (dwaj ostatni z PSL, wszyscy zaliczyli po cztery nieobecności). Za każdą nieobecność poseł dostaje o kilkaset złotych mniejszą dietę.