Władze Lublina tworzą Lubelski Fundusz Filmowy. W przyszłym roku na produkcje filmów chcą wydać pół miliona złotych. – O tym, kto dostanie te pieniądze zdecyduje konkurs – wyjaśnia Grzegorz Linkowski, doradca prezydenta miasta ds. funduszu.
Magistrat liczy na to, że filmy produkowane w Lublinie będą dla miasta okazją do reklamy. Choćby poprzez tzw. product placement. To forma ukrytej reklamy przejawiająca się tym, że w filmie często i to w pozytywnym świetle eksponowane są produkty określonej marki, za co właściciel marki oczywiście płaci producentowi filmu.
Władze Lublina też chcą korzystać z tej techniki. – Miasto też jest produktem i może być pokazywane tak, jak pokazywane są inne produkty – mówi Michał Krawczyk, szef Biura Marketingu Miasta.
Do tej pory miasto finansowało cztery produkcje. Pierwsza z nich to wyświetlana na festiwalach reklamówka zachęcająca filmowców do kręcenia w Lublinie. Kosztowała 350 tys. zł, a 75 proc. tej kwoty miastu zwróciła Unia Europejska. Miasto wyłoży też 150 tys. zł na film dokumentalny o Unii Lubelskiej, a drugie tyle dołoży Polski Instytut Sztuki Filmowej.
7 tys. zł miasto dało na produkcję filmu "Bal Przebierańców” młodego lubelskiego reżysera, Krzysztofa Szota. Budżet obrazu wynosił 12 tys. zł, a film był pracą dyplomową autora na warszawskiej Akademii Filmu i Telewizji, która jest dwuletnią, niepubliczną szkołą policealną. Teraz Szot dostał kolejną dotację na "Wyłączność”. Do jego obliczonego na 16 tys. zł budżetu miasto dopłaciło 11 tys. zł.
– Chcę, żeby młodzi twórcy mieli możliwość rozwoju – mówi Adam Wasilewski, prezydent Lublina. – Będę starał się wspierać ich aktywność – dodaje.
Ci, którzy uważają, że mają dobry pomysł na film i czują się na siłach, by go zrealizować mogą jeszcze pytać o dofinansowanie miasta. – Zostało jakieś kilkanaście tysięcy złotych – informuje Krawczyk.