Rozmowa z prof. Janem Oleszczukiem, konsultantem wojewódzkim ds. ginekologii i położnictwa
- Myślałem, że w województwie lubelskim nie ma podziemia aborcyjnego. Dlaczego tak myślałem? Bo nie ma powikłań po przerwaniu ciąży, które siłą rzeczy musiałyby się pojawić.
• Czy należy traktować ten przypadek jako jednostkowy? A może jednak jako wierzchołek góry lodowej, tyle że dobrze maskowanej?
- Może raczej jako jednostkowy, skoro tych powikłań nie ma. Chciałbym, aby tak właśnie było. Chciałbym też, aby prawdziwe okazało się tłumaczenie zatrzymanego ginekologa, że nie przeprowadzał aborcji lecz wyjmował wkładkę wewnątrzmaciczną. Liczę na to. Ale wyjaśnieniem tego zajmie się już prokuratura.
• Jak inaczej może postąpić kobieta, która dziecka nie chce?
- Mimo niechęci, najlepiej byłoby urodzić. Kiedy dziecko przychodzi na świat, zmienia się odbiór sytuacji. Bardzo często dziecko niechciane zamienia się w chciane i kochane. Znikają trudności nie do pokonania. Nagle okazuje się, że młoda matka dostaje pomoc rodziców, teściów, dziadków. Proszę zauważyć, że w tym przypadku prokuraturę powiadomił chłopak dziewczyny, czyli ojciec dziecka. To oznacza, że on chciał tego dziecka. Młodzież jest teraz bardziej dojrzała niż nam się wydaje. Trzeba dać jej szansę.
• Jeśli jednak kobieta obstaje, że dziecka nie chce?
- Najlepiej byłoby urodzić w szpitalu i powiedzieć, że się dziecka nie chce. Szpital uruchamia odpowiednie procedury zakończone adopcją.
• Czy może wybrać mniej jawną drogę?
- Jest droga anonimowa. Od grudnia ubiegłego roku w każdej położniczej izbie przyjęć na terenie woj. lubelskiego postawiliśmy łóżeczka dla niechcianych dzieci, tzw. łóżeczka nadziei. Przyjść tam może każda kobieta, także ta, która urodziła w domu, w lesie. Wejdzie na izbę, zostawi dziecko w łóżeczku, zdąży wyjść. Nikt jej nie będzie zatrzymywał, ścigał, szukał.
Rozmawiała Ewa Stępień