Marek Wójtowicz, dyrektor SP ZOZ, wyprowadził z budżetu szpitala kilkaset tysięcy złotych do prywatnego laboratorium – protestują pracownicy likwidowanego publicznego Laboratorium Centralnego w Lubartowie. – Jego właścicielka, która dziś przejmuje całą diagnostykę w powiecie, nie ma kwalifikacji. Według dyrektora wszystko odbyło się zgodnie z prawem.
Dziś prywatne laboratorium przejmie wszystkie zadania Laboratorium Centralnego. I tylko czterech jego pracowników. Reszta pójdzie na bruk. Umowy o pracę wypowiedziano im w listopadzie ubiegłego roku. Także pod koniec 2002 r. dyrekcja szpitala przeprowadziła konkurs ofert, który wspomniane laboratorium wygrało. Zwolnieni z pracy ludzie nazywają ten konkurs fikcją.
– Zgłosiło się 3 oferentów. Ale było wiadomo, kto wygra – mówią. – Ceny p. Olesiejuk były drastycznie niskie. Poniżej kosztów własnych. Uniemożliwiają realizację badań w oparciu o obowiązujące standardy.
Dyr. Wójtowicz mówi, że wybrano najatrakcyjniejszą ofertę, dzięki której szpital zaoszczędzi ponad 200 tys. zł rocznie. Zwalniani ludzie uważają, że koszty odpraw dla nich przebiją ewentualny zysk, w który i tak nie wierzą.
Głośno mówią, że dyrektor złamał prawo. Że wprowadził do szpitala prywatny zakład z pominięciem procedury likwidacyjnej macierzystego laboratorium. A taka wymaga opinii Rady Społecznej SP ZOZ, uchwały Rady Powiatu, zgłoszenia wojewodzie uchwały powiatowej oraz zmian do rejestru ZOZ-ów.
Dyrektor uważa, że dopełnił wszystkich procedur. Marian Starownik, starosta powiatu lubartowskiego wtóruje mu dodając, że uchwała Rady Powiatu nie jest potrzebna. Barbara Bańczak-Mysiak, kierownik Oddziału ds. Ochrony Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie z całą pewnością twierdzi, że jest potrzebna. – I że w tej sprawie do wojewody nic nie wpłynęło. Chociaż powinno – zapewnia.
Jest jeszcze jeden powód protestu pracowników. – Kierownikiem laboratorium powinna być osoba z I stopniem specjalizacji z analityki klinicznej – zauważa jeden z oferentów. – Ta pani jest tylko po studiach chemicznych. Może to skutkować błędami w diagnostyce, które uniemożliwią prawidłowe rozpoznanie choroby.
Beata Olesiejuk odpiera zarzuty. Mówi, że zatrudnia osobę z wymaganymi kwalifikacjami, która sprawuje nadzór merytoryczny nad laboratorium. I to wystarczy. – Ta osoba pracuje u niej tylko na papierze – mówią oferenci. – Na pełny etat jest zatrudniona w laboratorium jednego z lubelskich szpitali.
Pracownicy zawiadomili starostę, organ założycielski dla szpitala. – Jesteśmy w stanie świadczyć usługi diagnostyczne i to po cenach konkurencyjnych do prywatnego zakładu – przekonują. – Kadra i posiadany sprzęt zabezpieczą potrzeby całego SP ZOZ. Likwidacja publicznego laboratorium jest ekonomicznie nieuzasadniona.
Starosta jest jednak po stronie Wójtowicza. – Wszystko jest w porządku. Oferta tej pani gwarantuje prawidłowe wykonanie badań, dochód dla niej samej i oszczędności dla szpitala – powiedział M. Starownik.
Zwolnieni ludzie zawiadomili więc wojewodę, Najwyższą Izbę Kontroli, Regionalną Izbę Obrachunkową, lubelskich posłów. Jan Łopata, wicewojewoda lubelski przekazał nam wczoraj, że bada sprawę. Na początek poprosił starostę o pisemne wyjaśnienia.
Rozmowa z Markiem Wójtowiczem, dyr. SP ZOZ w Lubartowie
• To prawda, że przez 2 lata zasilał pan szpitalnymi pieniędzmi prywatne laboratorium, kupując w nim badania, które w laboratorium ZOZ były tańsze?
– Niektóre badania były tańsze u nas, niektóre w prywatnym laboratorium pani Olesiejuk, z którym mieliśmy umowę. Ale w ostatnim konkursie ofert laboratorium tej pani przedstawiło najlepszą, bo najtańszą roczną ofertę. Wykupując u niej badania, zaoszczędzę ponad 200 tys. zł.
• Cena zaproponowana przez tę oferentkę jest podobno nierealna, zdecydowanie poniżej kosztów własnych?
– Ja się na tym nie znam. Ofertę wybierało dwóch ekspertów z zewnątrz, kierowników laboratoriów szpitali z Lublina.
• Ale pan był w komisji konkursowej?
– Byłem przewodniczącym. Ale to oni wybierali.
• Oferentka, która wygrała, nie ma kwalifikacji do prowadzenia laboratorium.
– Nic na ten temat nie wiem. Eksperci ją wybrali.
• Ale pamięta pan, że przez kilka miesięcy nie odprowadzał pan składek pracowniczych do ZUS?
– Do czerwca ubiegłego roku odprowadzałem regularnie. Każdy szpital popada w kłopoty finansowe. Moje zaległości z tego tytułu sięgają 1 mln zł.
• Czemu likwiduje pan szpitalne laboratorium?
– W planie strategii SP ZOZ, zaakceptowanym przez Radę Szpitala, jest mowa o prywatyzacji laboratorium.
• Nie można więc sprywatyzować waszego laboratorium zamiast wprowadzać inne? Przecież macie kadrę i sprzęt.
– Pracownicy nie byli zainteresowani prywatyzacją i przejściem na kontrakty.
• Mówią, że byli. Ponadto twierdzą, że likwiduje pan laboratorium, łamiąc prawo. Bez stosownych uchwał i powiadomienia wojewody.
– Wszystko jest zgodnie z prawem.
• Zgodne z prawem były też zakupy do laboratorium? Pracownicy mówią o łamaniu ustawy o zamówieniach publicznych i kupowaniu z tzw. wolnej ręki?
– Kontrahenci nie zgłaszają się do przetargów. A jeśli już, to wstrzymują potem dostawy, bo nie płacimy. Muszę więc leki lub odczynniki kupować codziennie, płacąc gotówką. Procedura przetargowa, która trwa 3 miesiące, bierze więc w łeb.
• Czy to prawda, że pani Olesiejuk jest żoną pańskiego kolegi? I siostrą redaktora naczelnego „Gazety Lekarskiej”, do której pan pisze?
– Pracowałem z nim kiedyś na chirurgii. Tylko tyle. W „Gazecie Lekarskiej” ukazują się jedynie przedruki ze „Służby Zdrowia”, do której piszę.
Rozmawiała Ewa Stępień