Dzieci były bite, plecy miały w siniakach – wspomina jeden z sąsiadów Roberta B. spod Lublina. Wczoraj Sąd Rejonowy w Lublinie aresztował mężczyznę pod zarzutem znęcania się
nad pięciorgiem dzieci.
Dlaczego wówczas prokuratura nie wystąpiła z wnioskiem o areszt? – Matka dzieci zaprzeczyła, żeby Robert B. znęcał się nad nimi, mówiła, że je tylko karci, a to, że mają sińce wynika z ich ruchliwości – tłumaczy Mirosława Czuba, prokurator rejonowy w Lublinie. – Same dzieci też zaprzeczały, że są bite.
Robert B. nie przyznawał się do złego traktowania dzieci. Mówił, że zdarzyło mu się przywiązać syna łańcuszkiem, żeby nie poszedł nad rzekę.
Sprawę zaczęliśmy badać dwa tygodnie temu, gdy mężczyzna był na wolności. Teraz prokuratura uważa, że dysponuje mocniejszym materiałem dowodowym. Zarzuciła mężczyźnie, że znęcał się nad dziećmi od października do grudnia, wszczynał awantury, bił wyzywał. Wystąpiła w związku z tym do sądu z wnioskiem o areszt.
Dwójka najstarszych chłopców od dwóch miesięcy jest w pogotowiu opiekuńczym w Lublinie. Rodzinę odwiedzał kurator sądowy. Podejrzewał, że pozostałe w domu dzieci dalej są bardzo źle traktowane przez ojca. W domu B. temu zaprzeczali. Kurator wystąpił o umieszczenie trójki najmłodszych dzieci w placówce wychowawczej jeszcze przed ostatecznym zakończeniem sprawy dotyczącej pozbawienia rodziny B. praw do opieki nad dziećmi.
– Taka decyzja zapadła 5 listopada – mówi Barbara du Chateau, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie. – Ze względu na dobro dzieci sąd postanowił umieścić je w placówce wychowawczej.
Dzieci próbowano odebrać 19 listopada, ale rodzice nie chcieli ich oddać.
Matka dzieci twierdzi, że Robert B. był dla nich dobrym ojcem. – Dzieci tak bardzo go kochają, a ten malutki to codziennie płacze i pyta kiedy tatuś wróci? – mówi ocierając łzy z policzka. – Nie chcę, żeby mi je odebrano.
– Czy je bił? – Nigdy!
– A siniaki? – To żywe dzieci. Same się posiniaczyły. Córka miała sińca na policzku, bo najmłodszy synek uderzył ją szczotką od odkurzacza. Nie wiem dlaczego ani sędziowie, ani policja nie chcą nam uwierzyć?
W pogotowiu opiekuńczym dzieci zwierzyły się psychologowi. Opowiadały m.in., że ojciec najpierw je bił, a potem kazał siedzieć w miskach z wodą, żeby nie było widać siniaków. Przywiązywał ich łańcuchem do kaloryfera. Nad ranem robił im apele na dworze.
Michał Misztal - dyrektor pogotowia opiekuńczego w Lublinie
Kiedy tu przyjechał, stanęli przed nim na baczność. Potem odwołali wszystkie poprzednie zeznania.