Rozmowa z Tomaszem Majewskim, mistrzem olimpijskim w pchnięciu kulą i ambasadorem IV edycji ogólnopolskiego programu społecznego "Szkoła bez przemocy”
– Raczej normalnym. Uczyłem się dobrze, czasami nawet bardzo dobrze. Zdarzały mi się świadectwa z czerwonym paskiem.
• A bił się pan z kolegami?
– Jak każdy chłopak trochę się biłem. Ale nie były to jakieś straszne bójki, raczej drobne młodzieńcze przepychanki. Zresztą z czasem to samo minęło. Moje życie stało się na tyle zorganizowane, że nie miałem czasu na głupoty. Prosto ze szkoły jechałem do domu, potem od razu na trening i zanim wróciłem do domu, już był wieczór. Tak wyglądał mój każdy dzień.
• Ale na tym, że zaprzestał pan tych szkolnych przepychanek, zaważyło coś jeszcze…
– Jako człowiek, który od zawsze nie należał do najmniejszych, w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że po prostu mogę zrobić komuś krzywdę. A gdy już zacząłem uprawiać sport, pojawiła się też obawa, że mogę uszkodzić własne ciało. A to przecież moje narzędzie pracy i muszę o nie dbać.
• Sport nauczył pana dyscypliny?
– Zdecydowanie tak. Moje życie od jakiegoś czasu jest bardzo poukładane. Wszystko muszę mieć odpowiednio zorganizowane, bo po prostu inaczej się nie da. Rzeczy mało ważne zostały zastąpione kwestiami ważniejszymi.
• Zdaniem wielu osób, jest pan jednym z niewielu polskich sportowców, którzy, mimo świetnych wyników i światowej sławy, pozostali sobą. Pamiętamy pańskie zdanie po wywalczeniu olimpijskiego złota, że "to nie lot w kosmos, tylko pchnięcie kulą”.
– Mam nadzieję, że tak pozostanie nadal. A pchanie kulą rzeczywiście nie jest lotem w kosmos. Mimo to trzeba podkreślić, że osiągnięcie tego najwyższego światowego pułapu wcale nie jest łatwe. Tak samo, jak w każdej innej dziedzinie. Jeśli chce się być naprawdę dobrym, najlepszym, to trzeba temu poświęcić sporo czasu.
• Pan ma chyba satysfakcję z dawania przyjemności innym. Po "złocie” na igrzyskach powiedział pan: "fajnie, że udało się uszczęśliwić paru ludzi w Polsce”.
– To bardzo ważna sprawa. Poza tą całą rywalizacją z innymi sportowcami i tym, że robimy coś dla własnej satysfakcji, jest też ten aspekt. Jak coś człowiekowi wyjdzie, to czuje, że zrobił to nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Bo ci ludzie, którzy trzymają za nas kciuki, w takich momentach naprawdę wiele zyskują. Przekonuję się o tym naocznie: z relacji ludzi, których spotykam.
• Teraz jeszcze więcej osób będzie mogło zyskać dzięki panu, bo został pan ambasadorem programu "Szkoła bez przemocy”.
– Bardzo się z tego cieszę i mam nadzieję, że ten program odniesie sukces. Liczę, że w polskich szkołach będzie coraz bardziej normalnie, że będzie mniej przemocy, a dzieci będą się czuły bezpiecznie. Chciałbym, żeby moje dzieci w przyszłości chodziły do normalnej szkoły, żeby niczego się nie bały.
• Te patologie, jak wynika z badań, biorą się m.in. stąd, że młodzież nie ma co ze sobą zrobić w wolnym czasie. Co mistrz olimpijski mógłbym im poradzić?
– Niech się czymkolwiek zajmą: sportem, pasją, wolontariatem. Nie warto siedzieć przed komputerem czy telewizorem. Warto robić coś pożytecznego, coś na poważnie. Jeśli młody człowiek znajdzie dla siebie coś ciekawego i się w to zaangażuje, to będzie tym na tyle zaabsorbowany, że nie będzie miał czasu na głupoty.