Adwokat bronił Bożenę M. za darmo, na rozprawę przywieźli ją dobrzy ludzie. Gospodyni domowa stanęła przed sądem
- Cieszę się, że nie idę do więzienia - powiedziała nam 39-letnia kobieta po usłyszeniu wyroku. Płakała niemal przez całą kilkudziesięciominutową rozprawę. Niczym nie przypominała innych oskarżonych, którzy odpowiadają za jedno z cięższych przestępstw - napad rabunkowy.
Bożena M. "rabusiem” została 20 sierpnia. Rano przyjechała do Krzczonowa. W aucie ojca przywiozła ciemną kurtkę moro, czapkę bejsbolówkę i dziecięcy karabinek kupiony na odpuście. Już wtedy myślała o napadzie na bank.
- Wpadłam w długi - tłumaczyła potem na przesłuchaniu. - Jak miałam córeczce wytłumaczyć, że nie mam na kredki?
Zanim jednak zdecydowała się na skok, odwiedziła kilku znajomych. Usiłowała pożyczyć od nich pieniądze na bilet do Holandii, gdzie miała podjąć pracę. Znajomi odmówili.
Przebrała się przy rodzinnym grobowcu. Do banku weszła od zaplecza. Spotkanej na schodach pracownicy rozkazała: "Do środka!”. Ta ją jednak rozpoznała. "Bożena, co ty robisz!” - krzyknęła. Wtedy napastniczka uciekła. Karabinek wyrzuciła na cmentarzu. Policja zatrzymała ją jeszcze tego samego dnia.
Proces był krótki. Sędzia Wojciech Wolski zrezygnował z przesłuchiwania świadków. Adwokat Karol Kamiński zadeklarował, że jego klientka chce się dobrowolnie poddać karze dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeni na pięć, bez wymierzania grzywny i opłat sądowych.
Przystała na to prokuratura, która wcześniej chciała potraktować Bożeną M. bardzo ostro - skierowała do sądu wniosek o jej aresztowanie.
Po godzinie było już po wszystkim. - Kara jest symboliczna i nie pociąga za sobą żadnej realnej dolegliwości - powiedział sędzia Wolski. - Oskarżona wyraziła szczerą skruchę.
- Nadal jest mi bardzo ciężko - mówiła kobieta po wyjściu z sądu. - Ale pomimo tego, co się stało znalazłam ludzi, którzy mi pomogli.