Kiedyś ktoś powiedział, że nic tak nie ożywia gazety jak trup na pierwszej stronie i od tej pory wszystkie media, nie tylko uprawiające słowo drukowane, prześcigają się w wyszukiwaniu nieboszczyków. Oczywiście tych, którzy nie zeszli śmiercią naturalną.
Jak więc tu nie skorzystać z takich sensacji? Jak dać się wyprzedzić innym mediom w poinformowaniu drogich Czytelników kto i dlaczego zrobił jatkę na ich ulicy albo dla jakiego marnego grosza został zadźgany emeryt?
Zresztą nie bądźmy prowincjonalni. W którą stronę świata się obrócimy, wszędzie rzezie, wojny, uprzedzenia i nienawiść. Nie mówiąc już o kataklizmach spowodowanych przez kaprys natury. Przy tym wszystkim jakieś tam sflekowanie na śmierć albo uduszenie babci sznurem od żelazka to po prostu banał. Można powiedzieć, że wobec hekatomby, która ma miejsce gdzieś w świecie, my jesteśmy tanie dranie.
Tymczasem przedstawiciele świata kultury, nauki, artyści którzy w miniony poniedziałek spotkali się w Warszawie, mówili że już dość, że jest przesyt informacji pesymistycznych, złych, bulwersujących i takich już nie chcemy. Nie chcą ich Czytelnicy, którzy w swoich codziennych troskach szukają promienia nadziei, pocieszenia, grama optymizmu.
I oto 8 września został ogłoszony Dniem Dobrej Wiadomości. Ba, można nawet otrzymać honorowy tytuł Posłańca Dobrej Wiadomości za optymistyczną informację. Zebrani zaapelowali do mediów - niech ten dzień wejdzie na stałe do kalendarza. Cynik może to wszystko obśmiać. Dobre wiadomości już przerabialiśmy, pisali kiedyś, że staniały lokomotywy. Teraz mamy wiadomości prawdziwe, a te, jakie są, każdy widzi.
To nie tak. Nie idzie przecież o to, by wmawiać ludziom, że jest świetnie gdy jest byle jak. Ale zawsze świeci gdzieś promyk nadziei i jeśli sięgnie się dna, można od niego tylko się odbić. I o tym trzeba też mówić.