Głos pierwszy, lekko ironiczny: Ej, wytrzyj się, bo zardzewiejesz!
Głos drugi, spokojny: Dobra, dobra.
Jest bure grudniowe niedzielne południe. Szare osiedle w szarej dzielnicy Lublina. Ciszę przerywa tępy łomot, jakby ktoś oglądał film klasy "B” silnych windykatorach długów. I wygląda na to, że kinoman siedzi w opuszczonej - w końcu jest niedziela - Szkole Podstawowej nr 10 im. Henryka Sienkiewicza w Lublinie.
- To są nasze stroje do ćwiczeń. Na turniejach i pokazach występujemy w bardziej eleganckich. Ale na treningi ich szkoda - tak Tomasz Samuła, prezes Chorągwi Rycerstwa Ziemi Lubelskiej tłumaczy, dlaczego rycerzom spod kolczugi dresy wystają.
Chorągiew istnieje od 1998 roku. W tym czasie zaliczyli dziesiątki walk na miecze i tylko trzy wizyty u chirurga. - To bardzo bezpieczne zajęcie - tłumaczą wojownicy.
Z dwóch powodów.
Po pierwsze: mają w składzie lekarzy i stomatologa.
Po drugie: ciężko trenują.
Jakub studiuje technologię żywności i to jego pierwszy trening. Łukasz uczy się w II LO. Rycerzem jest już dwa lata.
- Gdybyśmy spotykali się tylko z okazji wyjazdu pod Grunwald, czy turnieju w Janowcu, to co byśmy umieli? - żartują rycerze.
Muszą ćwiczyć, bo rekonstruowane przez nich ubiory i uzbrojenie swoje ważą. Po rozgrzewce i ćwiczeniach siłowych w ruch idą miecze.
- Część pojedynków to właściwie układy choreograficzne, zaplanowane tak, by były najbardziej widowiskowe - zdradza Samuła.
I trzeba je ćwiczyć. Tym bardziej że chorągiew liczy 30 osób i każdy musi dobrze wiedzieć, co ma robić.
Agdy