O ile filmowo mam emploi raczej poważne, to w teatrze gram głównie w komediach i uwielbiam to - mówi Michał Żebrowski.
- Słuchałem.
• I jakie wrażenia?
- Wzruszyłem się, bo "Mały Książę” jest poruszającą filozoficzną przypowieścią. To bajka i dla dzieci, i dla dorosłych. Pięknie opowiada o wierności, przyjaźni, miłości, odpowiedzialności za drugiego człowieka. Zachęca do rozmyślań i rozmowy.
• Czego może się dowiedzieć z "Małego Księcia” dorosły człowiek?
- Może sobie przypomnieć, że w życiu warto być dobrym człowiekiem.
• Pan jest w tym słuchowisku narratorem.
- Tak i w mojej interpretacji on uczy się od Małego Księcia, który jest mądrym filozofem.
• Jak się panu pracowało z dziećmi?
- Bardzo dobrze. W tym nagraniu wzięły udział dzieci ze środowisk objętych zagrożeniem społecznym. Ja się wychowywałem wśród takich dzieci i zauważyłem, że one mają niezwykle bujną wyobraźnię. Ciekawszą, bogatszą niż te, które cieszyły się szerszym dostępem do tej tzw. komercyjnej rozrywki. One umiały robić takie rzeczy, których ja nie umiałem. One były indywidualistami, każde było inne. Tymczasem te dzieci, które miały te same zabawki kupione w sklepie, były dość podobne do siebie. Bardzo skorzystałem na kontaktach z tymi pierwszymi. Pomyślałem, że udział w takim nagraniu to spłacenie długu takim dzieciakom. Bardzo pożyteczna robota.
• Jak pana słucham, to jestem skłonny uwierzyć, że nie zrobił pan tego dla pieniędzy, tylko dla idei.
- Bo tak było. To przedsięwzięcie w dużej mierze charytatywne, w które włączyłem się chętnie i jestem z tego zadowolony, a nawet dumny. Dzięki sprzedaży tej płyty powstaną świetlice środowiskowe dla dzieci z rodzin najuboższych, w trudnej sytuacji życiowej, z utrudnionym dostępem do edukacji i nowoczesnych środków komunikacji.
• "Mały Książę” nie jest pierwszą w pana karierze przygodą słuchowiskową.
- Lubię tę formę. Pamiętam ze swojego dzieciństwa bajkowe produkcje, stworzone przez świetnych reżyserów ze znakomitymi aktorami i muzykami. Będąc w wieku ojcowskim chcę dawać kolejnym pokoleniom możliwość obcowania z równie dobrą sztuką. Tym bardziej że na półkach sklepowych jest mało wartościowych rzeczy z tej dziedziny. Cieszę się, że w przypadku "Małego Księcia” udało mi się połączyć wymiar artystyczny z charytatywnym.
• Z czegoś jednak trzeba żyć.
- Prowadzę spółkę producencką Żebrowski & Korin ProSkene. Robimy przedstawienia w różnych instytucjonalnych teatrach warszawskich. Na spektakle walą tłumy, bilety są po 95 zł i trudno je kupić. Trzeba dokonywać rezerwacji dwa-trzy miesiące przed terminem spektaklu. Jest boom.
• To gratuluję sukcesu!
- Bardzo ciężko na niego pracujemy. Nikt nas nie dotuje, nie mamy pieniędzy z podatków. Nie stać nas na błędy i niedoróbki. Może się komuś nie podobać przedstawienie, ale nikt nie powie, że to nie jest przemyślane, dopracowane, i że aktorzy nie wypruwają z siebie flaków. Jest teraz tak bogata oferta kulturalna, że aby zdobyć widza, trzeba zaoferować sztukę na najwyższym poziomie.
• Skąd pan bierze aktorów?
- Z tym jest pewien problem, bo aktorzy, którzy potrafią zagrać na scenie, są w zaniku. Jest całe mnóstwo aktorów, którzy nieźle radzą sobie w filmach, w serialach, a teatralnych znaleźć bardzo trudno.
• Gra na scenie to wyższa szkoła jazdy?
- Myślę, że tak. Trzeba mieć o wiele większy arsenał środków wyrazu, żeby się obronić w teatrze. Na innych polach aktywności aktorskiej duży zasób umiejętności może nawet niektórym przeszkadzać.
• Pan sobie doskonale radzi w filmie, i na scenie, i w słuchowiskach.
- Ale parę rzeczy się schrzaniło w życiu.
• Co panu nie wyszło?
- Może zostawmy to. Powiem, że z jakiejś roli nie jestem zadowolony i zmącę komuś dobre wrażenia po obejrzeniu jakiegoś filmu czy spektaklu.
• To porozmawiajmy o tym, co będzie.
- Jesienią ruszy nasz teatr w Pałacu Kultury i Nauki bazujący na ustawie o partnerstwie publiczno-prywatnym. To dla mnie najważniejsza rzecz, zwieńczenie kilkuletnich starań. We wrześniu na ekrany wchodzi słowacki film "Janosik. Prawdziwa historia” w reżyserii Agnieszki Holland i Kasi Adamik, w którym gram Huntaga. Wyjeżdżam po raz kolejny do Rosji robić wielki film. Jakieś realizacje telewizyjne też się szykują.
• Kryzys pana nie dotyka?
- Na razie nie. Ale jakoś go odczuwam, bo wokół są gorsze nastroje.
• Może stąd taka popularność teatru, a jeszcze bardziej kabaretu?
- Zawsze tak było, że w trudnych czasach sceny dobrze prosperowały. Ludzie za dość niewielkie pieniądze mogą zapomnieć o problemach.
• Pan jeszcze nie próbował kabaretu?
- Ale już mam pomysł i będę działał w tym kierunku. Uważam, że mieć w swoim teatrze dobry kabaret, to jest mądra rzecz.
• Jak pan sobie taki kabaret wyobraża?
- Skecze z najwyższej literackiej półki, znakomici aktorzy w stylu Kobuszewskiego czy Michnikowskiego, świetny prowadzący.
• Sam by się pan umiał znaleźć w takiej formule jako wykonawca?
- Myślę, że tak. O ile filmowo mam emploi raczej poważne, to w teatrze gram głównie w komediach i uwielbiam to.
• Występując w słuchowiskach, ma pan
do czynienia z przemysłem fonograficznym. Nikt panu nie proponował nagrania piosenek?
- Proponował, ale nie śpiewam, bo nie umiem.
• Jak to, przecież wszyscy aktorzy uczą się śpiewu?
- Może byłem kiepskim uczniem?