Rozmowa z Krzysztofem Respondkiem, aktorem znanym m.in. z serialu "Barwy szczęścia”, "Kryminalni”, programu "Jak oni śpiewają” oraz kabaretu "Rak”
- Kiedy powstał, miałem 10 lat. Założył go Krzysztof Hanke. Osoby stojące po jego lewej i prawej stronie się zmieniały, a Bercik stał niezmiennie w środku i jest tam do dziś. To, że wypłynęliśmy na szersze wody, to zasługa dobrych tekstów Grzegorza Poloczka i tego, że trafiliśmy na okres promowania regionalizmów w telewizji. Potem była Biesiada Śląska Zbigniewa Górnego i od tego czasu zaczęliśmy być obecni na szklanym ekranie. Wcześniej ze względu na gwarę śląską niechętnie to robiono.
• Pochodzi pan ze Śląska. Umie pan mówić gwarą?
- Oczywiście, że tak. Mam nawet zakodowany akcent śląski, który zawsze będzie słychać. Ale to moja tożsamość i nie wolno się tego wstydzić. W szkole teatralnej cztery lata próbowano go ze mnie wyrzucić. Kiedy się udało, wróciłem na Śląsk, wstąpiłem do kabaretu i zacząłem żyć ze śląskiej gwary.
• Ma pan tremę?
- To poważny problem, który próbowałem rozgryźć już w szkole teatralnej. Chciałem na ten temat napisać pracę magisterską, ale promotor uznał, że to nie jest interesujący temat. A ja zawsze należałem do bardzo nieśmiałych dzieci. Jak mnie mama wysłała po gazetę, to tak się jąkałem, że sprzedawczyni straciła cierpliwość i sama poszła do mamy zapytać, czego potrzebuje.
• Później też?
- Jak byłem ministrantem, ksiądz wybierał osoby, które będą śpiewać. Jak doszło już do przesłuchań i była moja kolej, powiedział do mnie: "Ty to nie, bo ty jesteś nieśmiały”. Dopiero w kolejnych przesłuchaniach dano mi szansę i ksiądz był zaskoczony, że tak dobrze mi wychodziło. Wtedy zacząłem śpiewać na mszach i dorobiłem się pierwszego fanklubu. Oczywiście były w nim same starsze panie. Okazało się, że najwięcej wiernych przychodzi, gdy ja śpiewam, dlatego ksiądz kazał mi występować na 5 niedzielnych mszach. Nie było lekko.
- Też byłem nieśmiały, więc jak się w moim liceum dowiedzieli, że wybieram się na egzaminy do szkoły teatralnej, to nauczycielka na zebraniu powiedziała mojej mamie: "Nie róbcie wstydu”. Ale zdałem za pierwszym razem, mimo że nie przygotowywałem się specjalnie, a w teatrze byłem zaledwie dwa razy przed egzaminem. Zresztą trema mnie trzyma do dziś. Zapytałem kiedyś starszego aktora w teatrze, jak to jest w jego przypadku. A on powiedział, że z każdym spektaklem ma większą tremę.
• Dlaczego tak jest?
- Bo im więcej osiągasz, tym więcej od ciebie oczekują i musisz to za każdym razem na scenie udowodnić. Są oczywiście tacy aktorzy, którzy nie mają tremy, potrafią nawet zasnąć tuż przed występem. Kiedyś przed koncertem byłem za kulisami ze Zbigniewem Wodeckim. Ja się strasznie denerwowałem, a on siedzi bez ruchu. Pomyślałem, że to niemożliwe, żeby spał. Ale tak było. Nastawił sobie budzik na 3 minuty przed wyjściem na scenę.
• Jest pan zadowolony z tego, co robi?
- Staram się cieszyć z tego co mam i oczywiście chciałbym jeszcze więcej jak każdy człowiek, ale nawet jak zostanę tu, gdzie jestem, to i tak mi wystarczy.
• Kiedy pan śpiewa, jest pan sobą, czy to gra?
- Zawsze staram się być sobą i śpiewać, jak to się mówi, od serca. Paweł Kukiz powiedział mi kiedyś, że jak śpiewasz to nie słuchaj swojego pięknego głosu jak narcyz, bo to nikogo nie obchodzi tylko śpiewaj do ludzi, a wtedy możesz poruszyć tłumy.
• W programie "Jak oni śpiewają” gwiazdy wcielają się przecież w różne role?
- Już w pierwszym odcinku programu postanowiłem, że nie będę grać. Zauważyłem, że Misiek Koterski się wygłupia, Kacper Kuszewski świetnie wywija i pomyślałem, że nie ma sensu się z nimi ścigać. Dlatego ja wybierałem takie piosenki do zaśpiewania, z którymi mam coś wspólnego. Gdy byłem w wieku mojej córki, moim ulubionym zespołem był Dżem. Poznałem kiedyś Ryśka Riedla na molu w Sopocie. To spotkanie pozostanie we mnie do końca życia, bo spotkałem wtedy legendę. Rozmawialiśmy o piosenkach Dżemu i o tym, co chciałby w nich młodym ludziom przekazać. Myślałem o tym śpiewając w programie piosenkę "Whisky”.
• Czy utwory do programu wybieraliście sami?
- Jak się komuś uda wybrać trzy utwory w czasie całej edycji, to jest mistrzem. Producenci programu mają swoją wizję, w jakim utworze kto się sprawdzi. Ja za nic nie chciałem zaśpiewać "Białego misia”, ale wyszło całkiem fajnie.
• Po co pan wystąpił w tym programie?
- Bo jak mówi moja żona, to program stworzony dla mnie. Nawet jeżeli denerwuje mnie jego formuła, polegająca na esemesach i wyrzucaniu ludzi z programu, to aktor jest do wynajęcia i jeżeli nie ja, to będzie to ktoś inny. Mój sukces w tym show zaowocował wieloma propozycjami na różnych polach zawodowych, a więc warto było.
• Jak wyglądał finał programu?
- To było okrutne przeżycie. W tygodniu poprzedzającym występ, musiałem być trzy razy w Warszawie na kręceniu filmików do programu, do tego miałem 4 piosenki do nauczenia, których nie znałem i jeszcze występy z kabaretem "Rak” oraz 2 tys. km do przejechania. W poniedziałek w hotelu siadłem i pomyślałem, że to się nie może udać, to jest za dużo jak na jednego człowieka. Do tego siadło mi gardło i straciłem głos. Środa, czwartek, piątek, a ja nadal nie mogę śpiewać. W sobotę rano nadal wydawałem jedynie dziwne dźwięki. Płukałem gardło, brałem witaminy i nic. O godzinie 19.30, pół godziny przed programem, wbiegła mała dziewczynka i poprosiła mnie o autograf. Tłumaczyłam, że może później, bo mam problem i zaraz zaczyna program. Ale nalegała, więc zapytałem, jak ma na imię. Powiedziała, że Wiktoria, i wtedy puścił mi cały stres. Pomyślałem, że ona przyniesie mi szczęście. I tak się stało.
• A propozycje udziału w innych programach też się pojawiły?
- Zapraszali mnie do "Tańca z gwiazdami”, ale ja uważam że udział w dwóch programach toby było już za dużo. Chociaż to jest bardzo dobrze zrobione show, może nawet najlepiej. Niestety, nie jestem dobry w tańcu, a co gorsza nie lubię tańczyć.
Pytali uczniowie Gimnazjum nr 2 w Lubartowie