- Róbcie ze mną, co chcecie, nie zapłacę, bo nie mam tyle pieniędzy, ale sklepu nie zamknę! - zdeterminowana Irena M. zalewa się łzami pod drzwiami Wydziału Handlu w Lublinie. - Nie zamknę, muszę z czegoś żyć!
- Nawet pożyczyć nie ma skąd. Czy ja mam ludzi na bruk wyrzucić? I butelki też?...
Z punktu widzenie prawa Irena M. od 1 lutego jest przestępcą. Do 31 stycznia powinna była zapłacić za prawo handlowania alkoholem w 2002 roku, od następnego dnia można ją było zamknąć za niezamknięcie sklepu.
Urzędniczki magistrackie, same smętne, mówią, że takiej ściany płaczu, jak w ostatnich dniach stycznia, jeszcze tu nie było. Ostatniego dnia do późnych godzin nocnych siedziały i liczyły, jakie to kwoty; zawsze wychodziło, że bardzo wysokie. Tyle ludzi, tyle żalów i tyle pieniędzy! W czerwcu posłowie uchwalili nowelizację ustawy o wychowaniu w trzeźwości, której skutek jest taki, że za handel alkoholem trzeba płacić nawet sześć razy więcej niż w ubiegłym roku.
- Skandal! - jednym słowem określa nowelizację Włodzimierz Orzechowski, właściciel lubelskiego klubu Hades. - W ubiegłym roku za koncesję zapłaciłem coś ponad pięć tysięcy złotych, w tym roku trzeba brać kredyt, bo muszę wyłożyć dwadzieścia tysięcy. Albo zamknąć interes.
Intencje szlachetne
Posłowie uchwalili, że tych pieniędzy może być więcej, bo trzeba więcej kasy na pomoc alkoholikom i ich rodzinom. Można też przyjąć, że ten manewr ma służyć także głównemu przesłaniu ustawy o wychowaniu w trzeźwości - ograniczeniu picia.
Za co się płaci w koncesji? Za piwo, wino i wódkę. Każdy rodzaj napitku inaczej kosztuje, a jak się sprzedaje więcej, więcej się płaci, bo opłaty na rok bieżący są zależne od obrotów w poprzednim. Dla zobiektywizowania należności w obrotach obowiązuje przeliczanie ich w euro.
Zasada jest jasna, diabeł tkwi w szczegółach. Opłaty podniesiono w ogóle bardzo wysoko, przy najwyższej sprzedaży nawet o 500 proc. To nikogo nie bawi, ale większe oburzenie wzbudza fakt, że należność liczy się w euro, wedle kursu w dniu nabycia zezwolenia.
- Data kosztuje bardzo dużo, bo kurs euro jest różny - mówi Maria Jamińska dyrektorka Wydziału Handlu UM w Lublinie. - Jeśli przedsiębiorca wykupił zezwolenie w listopadzie 1999 r., przy największych obrotach zapłaci 20.115 zł, o parę tysięcy mniej zapłaci ten, który otrzymał je w czerwcu 2001 r. - 14.940 złotych.
Do wyliczenia należności trzeba mieć notowania - dawniejszych ecu, a teraz euro - z czterech lat dzień po dniu, bo najdłuższe zezwolenia są czteroletnie. Diabła zje, kto sobie sam obliczy, ile ma płacić.
Duży ma lepiej
Wyznaczono progi: za takie obroty - tyle, za takie - tyle. Jak dużo alkoholu się sprzedaje, dużo się płaci na gminę, która będzie walczyć ze skutkami pijaństwa. Tak by się wydawało, ale tak nie jest. Progresja należności jest tak ustawiona, że im więcej wódki się sprzeda, tym mniej się za nią zapłaci. Mały sklepik, który sprzeda rocznie alkoholu za 41.693 zł, będzie musiał wyłożyć 3.127 zł na koncesję, to jest 7,5 proc. wartości obrotów, a większy, który sprzeda dziesięć razy więcej, ma mniejsze obciążenie koncesją - plasuje się ona na wysokości 4,5 proc. Innymi słowy: kto więcej na wódce zarobi, ten łagodniej przez koncesję zostanie potraktowany. Giganty, które sprzedają sto razy więcej wódki niż wspomniany mały sklepik, zapłacą 18.720 zł za rok, a to jest mniej niż pół procenta - handel alkoholem kosztować je będzie 20 razy taniej niż sklepik.
W Lublinie
Różnice są istotne. Kawiarnia lubelska, w której sprzedało się w 1999 r. alkoholu za 42 tysiące, za 2000 rok zapłaciła za zezwolenie 4.095 zł, to jest 9,75 proc. wartości obrotów. A tymczasem supermarket, który sprzedał wyrobów alkoholowych za 22 miliony (!) złotych, wpłacił za koncesję 5.460 zł - to jest tylko 0,02 proc. wartości obrotów!
Przekładając te wyliczanki na dochody profilaktyki i walki z alkoholizmem, wychodzi, że to mały i średni interes finansuje pomoc społeczną. Choć ma wyższe koszty utrzymania, większe zatrudnienie i trudniejszą sytuację w konkurencji z supermarketami.
Posłowie nabrali płynu w usta
- Orzeczenia NSA będą się odnosiły do indywidualnych przypadków, nas obowiązuje przepis MF - mówi Maria Jamińska. - Zmiana byłaby możliwa, jeśli pięciu sędziów NSA zebrałoby się i osądziło przepis, a nie pojedynczą sprawę.
Jeden problem, dwie uprawnione prawdy. Tego nie tylko duży handlowiec nie rozumie.
Ustawa jest zła i nieprecyzyjna. Jak mogło dojść do jej uchwalenia w tej postaci?
Kiedy przygotowywano zeszłoroczną nowelizację, lubelski Wydział Handlu opracował krytyczną opinię projektów, wyliczając wszystkie mankamenty. Opinię, popartą lubelskimi danymi, zaprezentowano na posiedzeniu Związku Miast Polskich, wysłano do Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu, do Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Opinię dostali wszyscy posłowie podkomisji rozpatrującej projekty zmian ustawy o wychowaniu w trzeźwości. I nic! Odezwał się tylko poseł Andrzej Sikora, stwierdzając, że... chyba nic się nie da zrobić.
Materiał lubelski otrzymał także lubelski poseł Jacek Szczot, reprezentujący ponoć w odpowiedniej komisji sejmowej interesy małych i średnich przedsiębiorstw. Zapytaliśmy, czy wie, jakie skutki przyniosła ta ustawa.
- Nie przypominam sobie tego materiału i nie bardzo się orientuję w tej sprawie - powiedział.
Zamiast komentarza
Nie będziemy pić mniej alkoholu z powodu za drogich koncesji. Sklepów będzie mniej, a po wódkę poleci się na targowisko. 30 procent rynku wódczanego należy do przemytników. Na razie.