Niedawno w telewizji często leciała taka scenka: młoda absolwentka historii – którą skończyła z wyróżnieniem – oczekuje na samolot do Dublina.
Telewizja nie kłamie
Telewizja nie kłamie! Drugiego dnia naszej tułaczki obydwaj dostaliśmy pracę w bardzo ekskluzywnej restauracji. W podobnej pracowałem przed laty pod Lublinem, jednak na nieco ambitniejszym stanowisku. Najwidoczniej szef tutejszej stwierdził, że zmywak dla absolwentów teologii będzie odpowiednim miejscem. Nawiasem mówiąc, w seminarium mieliśmy dość dużą praktykę.
Właśnie kupiłem dom
Jednym z pierwszych lublinian był tu chyba Robert. Poznałem go dopiero w Newry, ale szybko okazało się, że mamy wspólnych znajomych no i - co najważniejsze - łączy nas family city.
Robert skończył w Warszawie pedagogikę resocjalizacyjną. W tym zawodzie szybko znalazł pracę. Jest pracownikiem socjalnym w miejscowym ośrodku dla bezdomnych.
- Newry jest dla mnie szczególne. To tu poznałem swoją żonę, Ashlin - z radością opowiada Robert. - Właśnie kupiliśmy dom. Po co mam wracać?
No właśnie. Trudno sobie wyobrazić, by pracownika socjalnego w Polsce stać było na dom.
Manager po liceum
Najpierw Dublin, zaraz potem Newry.
- Pracuję w biurze nieruchomości jako sekretarka - mówi. - Wieczorami dorabiam jeszcze w pobliskim sklepie.
Siostra Danieli - Kamila - też wyjechała. Imała się różnych prac, ale w końcu trafiła do swojego zawodu. Jest przedszkolanką.
Dziś obie nie widzą powodów, by wracać. Po co?
Kolega Jan dopiero skończył liceum, a już jest managerem. Jest też dla wielu przykładem.
Do Irlandii przybył od razu po ogólniaku. Na miejscu okazało się, że nie ma większych przeciwwskazań, by tu kontynuować naukę. Obecnie Jan studiuje zarządzanie na Uniwersytecie Queen's w Belfaście. Pracę zaś zaczynał od KFC, skąd trafił do największej w mieście sieci handlowej. Początkowo jako supervisor, a niedługo potem manager. Dwadzieścia jeden lat, żona, piękny dom, auto.
U nas to raczej niemożliwe.
Więc po co ma wracać?
Chemik
Ja w ciągu 3 miesięcy zdążyłem być malarzem, cieślą, piekarzem, budowlańcem, no i pomywaczem, nie wspominając o ulicznym graniu na gitarze. Dziś pracuję w międzynarodowym porcie, wieczorami zaś zamieniam się w asystenta jednej z sieci handlowych.
Radek, z którym tu przybyłem - o dziwo - stał się chemikiem. Pilnuje procesu wytwarzania leków w miejscowej firmie farmaceutycznej.
Tu, na obczyźnie, wszystko wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim stać nas praktycznie na wszystko. Wynajmujemy piękny
dom, mamy świetny sprzęt muzyczny, jeździmy samochodami, na które w Lubelskiem trzeba by było popracować ładnych parę lat. Część z nas pracuje w swoim zawodzie, inni szybko się przekwalifikowują. Mamy możliwość rozwoju zarówno zawodowego jak i edukacyjnego.
Język to też żaden problem: roczny kurs angielskiego kończący się certyfikatem, kosztuje ledwie sto funtów.
Tęsknimy, ale nie wrócimy
Czy tęsknimy?
Mamy tu polską telewizję, gazetę, polski sklep, polski zespół muzyczny i coś w rodzaju polskiego domu kultury. Ponadto prowadzony przez Polaków bar, restaurację, Tesco, Lidl taki sam jak przy Nadbystrzyckiej, zza którego kasy niejednokrotnie słyszymy: "Dwa pięćdziesiąt”.
No dobrze. I tak tęsknimy.
Ale po co mamy wracać?