Przemytnicy nielegalnych emigrantów to nie dobroczyńcy, którzy ułatwiają dotarcie do lepszego świata. Ludzie to dla nich "towar”, z którego trzeba jak najwięcej wycisnąć.
Wpadł gdy wylądował po naszej stronie. - W Afganistanie toczą się walki, pilot ratował tym ludziom życie - przekonywał mecenas, przemilczając to, że jego klient nikogo ratować nie musiał. Emigrantom od dawna nic nie zagrażało. Poza służbami granicznymi.
Sąd nie dał się przekonać. Pilot dostał wyrok, ale był tylko niewielkim trybikiem w maszynie przemycającej rocznie przez granicę tysiące ludzi.
Szefowie są w Chinach i Wietnamie
Kolejną cząstkę tej organizacji rozpracowali właśnie lubelscy prokuratorzy. Wpadli nawet szefowie, którzy odpowiadali za przewożenie nielegalnych emigrantów przez Polskę. Ale ich szefowie są poza zasięgiem.
Mieszkają w Chinach i Wietnamie skąd wysyłają swych przedstawicieli do Europy. W slangu chińskiej triady nazywa się ich Laoda, co oznacza szefa mafii.
Śledztwo rozpoczęło się od złapania na gorącym uczynku pięciu mężczyzn, którzy dowieźli pod Włodawę 13 Azjatów. Przerzucili ich pontonami przez Bug. Azjaci byli już niedaleko swojego celu, czyli jednego z krajów Europy Zachodniej.
Trzeba odpracować
Nabór rozpoczyna się w Chinach i Wietnamie.
- Podróż do Polski kosztuje cztery tysiące dolarów. Do Niemiec już kilkanaście tysięcy euro - mówi prokurator z wydziału do zwalczania przestępczości zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie. Prokurator specjalizuje się w śledztwach dotyczących przemytu ludzi i nie może ujawnić swojego nazwiska.
Na opłacenie drogi do lepszego świata zrzucają się całe rodziny. Ale to może nie wystarczyć i po przyjeżdzie do celu trzeba taką podróż odpracować - w domu publicznym albo latami harując na bazarze.
Niekiedy zamówienia zbierane są w Polsce. Wietnamczycy, którzy już mieszkają w naszym kraju, płacą za sprowadzenie swoich krewnych.
Na pontonie i w samochodzie
Pierwszy etap podróży jest długi, ale w miarę bezpieczny. Emigranci legalnie dostają się do Moskwy. Potem już mniej bezpiecznie - przez zieloną granice - do Mińska. Tam trafiają do prywatnych domów i czekają na sygnał, że można już przeskoczyć przez kolejną granicę.
Przeprowadzenie ich przez granicę białorusko-polską biorą na siebie Białorusini. Robią to na kilka sposobów; np. na pontonach przez Bug, w ładowniach samochodów. Po naszej stronie emigrantów odbierają Polacy.
Dalej jest podróż do Warszawy. W stolicy emigrantów przejmują ich rodacy; Wietnamczycy i Chińczycy. Zapewniają lokum na przeczekanie na kolejny przerzut, najczęściej na pontonie przez Odrę.
A teraz płaćcie jeszcze raz
Kierowca samochodu, który przewoził emigrantów przez granicę Niemiec opowiadał prokuratorom jak już po niemieckiej stronie zepsuł mu się samochód. Wiózł nim 8 Azjatów i zostawił ich zamkniętych w samochodzie.
Przez przejście graniczne wrócił do Polski, a potem przez zielona granice przedostał się do Niemiec. Do auta dotarł po dwóch dobach. Przez ten czas emigranci nie mogli nawet wyjrzeć z pojazdu.
Za Odrą zaczyna się wreszcie upragniony raj, który często okazuje się obozem niewolniczej pracy, bo organizatorzy przemytu upominają się o zaległą zapłatę.
Przemycał ludzi…
- Przemyt ludzi przez granice to nie ułatwianie im drogi do lepszego świata - podkreśla Andrzej Markowski, zastępca prokuratora apelacyjnego w Lublinie.
- To bardzo niebezpieczny proceder prowadzony przez zorganizowane struktury przestępcze. Ci ludzie emigrantów uważają za "towar”, którzy trzeba maksymalnie wykorzystać.
Na współpracy z gangsterami wpadli też funkcjonariusze straży granicznej i zwykli mieszkańcy przygranicznych miejscowości. Skusić dał się nawet komendant granicznej strażnicy, który tak ustawiał patrole, żeby nie było ich w miejscach, w których dochodziło do nielegalnego przekraczania granicy.
Pomagał mu w tym jego zastępca. Gdy jeden z nich odbierał na granicy emigrantów, drugi jeździł służbowym samochodem po okolicy i pilnował, czy nie ma jakiegoś patrolu.
Linia produkcyjna
W ubiegłym tygodniu lubelscy śledczy chcieli schwytać Jarosława S., mieszkańca województwa podlaskiego. Policjanci znaleźli go zabudowaniach po w danym PGR, pod Augustowem.
Okazało się, że z przemycania ludzi przerzucił się już na inną działalność. Śledczy znaleźli linię produkcyjną służącą do oczyszczania rozcienczalnika. Odzyskiwany w ten sposób spirytus trafiał do sprzedaży.
Była tam też uprawa marihuany z własnym systemem nawadniania. Jarosław S. miał w domu sześć kg suszu, wartych 250 tys. zł. Przed tygodniem aresztował go Sąd Rejonowy w Lublinie.