Do wody ciągnęło go od zawsze, ale trudno się dziwić: ojciec był żeglarzem i w rejsy po mazurskich jeziorach zabierał całą familię.
Zresztą to właśnie od niego mały Darek dostał pierwszą wędkę, czyli długi kij z leszczyny. - Godzinami potrafiłem siedzieć nad wodą - wspomina Ciechański.
O jednego świra za dużo
Na sukces nie trzeba więc było długo czekać. - Pierwsza poważna wygrana to mistrzostwo okręgu lubelskiego. Miałem wtedy dwadzieścia parę lat. Cieszyłem się jak dziecko - przyznaje.
Ryby to jednak nie wszystko. 30 lat temu nad jeziorem Piaseczno on nurkował, ona uczyła się do egzaminów. - Robiłem, co mogłem, żeby mnie zauważyła. Udało się: Mariola została moją żoną i matką moich dzieci - mówi Ciechański. Nie dość, że zaakceptowała jego pasję, to jeszcze sama zaczęła wędkować. I nieźle jej to wychodziło. Udało jej się zdobyć mistrzostwo okręgu, a na wędkarskich mistrzostwach Polski była szósta. - Ale dwoje świrów w domu, to stanowczo za dużo. Poza tym chyba byśmy zbankrutowali. Przez lata utopiłem w tym sporcie majątek. Pewnie ze dwa mercedesy okularniki pływają wrzucone do wody w postaci zanęt i sprzętu wędkarskiego.
Mariola się wycofała. Ale nigdy nie robiła mężowi wymówek. - Przeciwnie, zawsze miałem w niej wsparcie. Na każdych zawodach trzymała mocno kciuki.
Żyje z pasji
Marzenia o własnej firmie ciągle dokuczały. Ciechański powiedział sobie: teraz, albo nigdy. - Postawiłem wszystko na jedną kartę i nie żałuję - tak powstała VIMBA, spółka rodzinna, jedna z prężniej działających wytwórni spławików i zanęty w kraju. Ciechańscy mają w swojej ofercie 132 wzory spławików (projektantem sporej części z nich jest sam właściciel). Wytwarzają ich rocznie około 100 tys. Produkują też kilkanaście rodzajów zanęty: o zapachu miodowym, dzikiej róży, cynamonu czy sera.
- Karp bardzo lubi banany, a leszcz wanilię z karmelem. Receptury nie zdradzę, to moja tajemnica. Gwarantuję, że smakuje rybom i jest zdrowa. Sam zjadłbym ją bez wahania.
Odbiorcami są nie tylko Polacy, także Łotysze, Czesi, Litwini, Niemcy, Słowacy, Belgowie, a nawet Portugalczycy.
Trener Darek
- Do kobiet trzeba mieć podejście. Nie wiedziałem, czy będziemy nadawać na tych samych falach - tłumaczy. - Nie uznaję formy per "pan”. Powiedziałem: jestem Darek i tak macie się do mnie zwracać. Potem wyłożyłem kawę na ławę, wyjaśniłem o co mi chodzi i czekałem na odzew - wspomina. Było kilka spięć, ale już o nich nie pamięta.
Praca do łatwych nie należy. Ciechański nie dostaje z tego tytułu żadnego wynagrodzenia. wyjazd na mistrzostwa musi zorganizować sam. Do dyspozycji ma jakieś 55 tys. zł. Budżet niewielki, ale o lepszym nie ma co marzyć.
- Największą bolączką tego sportu jest brak sponsorów. Nie garną się do nas, bo i media nas pomijają. A szkoda, bo polscy wędkarze należą do światowej czołówki.
Drużyna gotowa
W ubiegłym roku wyjechała z kadrą narodową na mistrzostwa świata do Portugalii.
W Portugalii się nie udało, Polki były dopiero jedenaste.
- Nie byłem zły. Zabrakło nam po prostu szczęścia. W tym roku się zrewanżujemy - mówi Ciechański. Najbliższe mistrzostwa świata już w sierpniu w Hiszpanii. Drużyna jest skompletowana. Należy do niej Beata Miastkowska, 35-latka z Białegostoku. - Darek jest z nami w stałym kontakcie. Jak trzeba opieprzy, ale też wysłucha - mówi.
Miastkowska zaczęła karierę wędkarską kilka lat temu. W ubiegłym roku zdobyła mistrzostwo Polski.
Wędkarz jak wino
- Z zawodów przywoziłem do domu odkurzacze, telewizory, sprzęt AGD i wędkarski oraz niezliczoną ilość kryształów. Można by sklep założyć - śmieje się. Dwa lata temu zrezygnował ze współzawodnictwa. Poświęcił się pracy w firmie i pisaniu książki o historii spławików. - Tylko proszę nie myśleć, że odszedłem na emeryturę. Wędkarz jest jak wino: często im starszy, tym lepszy.