Ból nie opuszcza Barbary ani na chwilę. Nie pozwala jej spać, chodzić, nawet wstać z łóżka jest jej już ciężko.
Pierwszy raz sama
W malutkim pokoiku jest czyściutko. W kuchni czeka ugotowany obiad. Do Barbary tuli się 9-letnia Ola, która właśnie wróciła do domu ze szkolnym świadectwem i dyplomem za świetne wyniki w nauce.
- Zdolna dziewczynka - uśmiecha się z trudem Barbara. - Bystra i pracowita. Taka wszystkiego ciekawa. Pierwszy raz poszła sama odebrać świadectwo...
Ola jest najmłodsza z całej czwórki rodzeństwa. Jest jeszcze 11-letnia Klaudia (też wróciła z zakończenia roku), 15-letni Patryk (wychodzi z psem na spacer) i 20-letnia Anita (szykuje się do pracy).
- Nie mogę rozmawiać o mamie, po prostu nie mogę... - Anita odwraca głowę, żeby nie było widać jej łez. - Nie wierzę, nie godzę się... Ona jest dla nas wszystkim.
Matka Polka
Barbara opowiada o sobie niechętnie - Bo o czym tu mówić? - Znacznie chętniej mówi o dzieciach. Że każde inne, ale wszystkie kochane. Poszłyby za sobą i za nią w ogień. - Patryk, jak to chłopak, zamknięty w sobie. Ale uczuciowy i wrażliwy bardzo. Nasz opiekun. Anita jest już dorosła, ale chyba nigdy na swoje nie pójdzie. Taka ze mną jest związana. Martwię się o Klaudię, bo ona wszystko mocno przeżywa do środka. Ma ciężkie migreny. Nie lubię się z nią rozstawać nawet na chwilę.
Pierwsza na świat przyszła Anita. Owoc pierwszej młodzieńczej miłości. Barbara miała wtedy 18 lat i nade wszystko pragnęła założyć rodzinę. - Byłam jedynaczką, rodzice rozwiedli się, gdy miałam 9 lat. Ojciec się strasznie nad nami znęcał - wspomina.
- Sławek był wielkim mężczyzną i wiedziałam, że ojciec będzie się go bał, nie podskoczy mu i może wreszcie skończy się bicie. Co tu dużo mówić, chciałam wyrwać się z piekła.
Małżeństwo przetrwało 2 lata. Potem Barbara poznała na targu Zbyszka i zakochała się na zabój. Po ślubie na świat przychodzą po kolei: Patryk, Klaudia i Ola.
Zapomniałam o sobie
- I co ja mogę jeszcze powiedzieć o tym swoim życiu? - zastanawia się głośno. - Ciągle wiatr w oczy i ciężka praca. Na czarno, żeby było więcej, żeby dzieci miały na wszystko... Człowiek wstawał raniutko, dom ogarnął, dzieci do szkoły wyprawił i już do roboty na targ. Tak dzień po dniu. Wszystko było na mojej głowie, bo mąż nie interesował się rodziną. Kiedy był czas, żeby o sobie pomyśleć? O tym, żeby pójść do doktora, przebadać się, mowy nie było. Ja byłam na ostatnim miejscu.
3 maja Barbara po raz pierwszy od lat spotkała się z lekarzem. Patryk i Anita siłą zaciągnęli ją do szpitala, gdy nie mogła już znieść bólu brzucha, który męczył ją od jakiegoś czasu.
- Jeszcze na izbie przyjęć chciałam stamtąd uciec, tak się okropnie bałam. Ale dzieci mnie nie puściły - przyznaje Barbara. - "Czego pani ode mnie oczekuje w takie święto?” naskoczył na mnie pan doktor. Pomocy, odpowiedziałam.
Przy matce
W szpitalu spędziła 3 tygodnie. Ból był coraz większy, leki coraz mocniejsze. - Pyralgin już nie działał, jedynie plastry przeciwbólowe trochę pomagały - wzdycha Barbara. - Ciężko było, nie powiem, ale jak przychodziły dzieci to jakoś człowiek brał się w garść i nie myślał o cierpieniu.
Dzieci siedzą przy Barbarze od rana do nocy. Patryk potrafi przybiec nawet kilka razy dziennie. Klaudia i Ola przytulają się do matki i tak trwają godzinami. Są milczące i bardzo poważne.
- Co za wspaniała rodzina! Te dzieci za matką by w ogień poszły - zachwycają się pacjentki, które leżą z Barbarą na sali.
Lekarze milczą
Barbara nie ma pojęcia, co jej jest. Z urywków zdań domyśla się, że coś poważnego. Któregoś dnia słyszy, jak lekarze mówią do siebie: "to chłoniaki”.
Dzwoni do kuzynki i prosi, żeby sprawdziła, co to takiego. Potem do najstarszej córki. Anita płacze, nie wierzy - nie chce wierzyć - że mama może być poważnie chora.
W domu
22 maja Barbara wychodzi ze szpitala. Na odchodnym dostaje kartę wypisową. Czyta i oczom nie wierzy. Rozpoznanie: Rak nisko zróżnicowany, zmiany przerzutowe. Wskazania: konsultacja onkologiczna i plastry przeciwbólowe.
- Nikt mi nawet słowa nie powiedział, gdzie pójść, co robić... A ze mną coś takiego się zrobiło, że nie chciałam o tym myśleć, wyrzucałam te straszne zdania ze swojej głowy. Chciałam cieszyć się dziećmi, znów o nie zadbać. Ale sił z każdym dniem było mniej. I ten ból...
Barbara nie rozmawia z nikim o swojej chorobie. Nawet nie wie dokładnie, co jej jest. Nie idzie do żadnego lekarza, bo po pierwsze, nie może już w ogóle wyjść z domu, a po drugie, nie ma pojęcia, gdzie szukać onkologa. Tak upływa cały miesiąc.
Dla nich żyję
Obok Barbary kładą się po obu stronach Ola i Klaudia. - Leżymy tak godzinami. Gdy zamknę oczy, sprawdzają, czy wszystko jest ze mną w porządku. Ostatnio spytały: Czy ty mamo umrzesz? - kobieta zawiesza głos.
Od Barbary właśnie wyszedł lekarz z hospicjum; przyniósł jej plastry przeciwbólowe. Pielęgniarka pobrała krew, za kilka dni będą wyniki. Zaraz przyjdzie pani psycholog, żeby porozmawiać o tym, co jest i co będzie. Wystarczyło kilka naszych telefonów, by losem chorej kobiety zainteresować kogo trzeba. By rodzina nie była sama ze swoim dramatem.
Basia próbuje się uśmiechnąć. - Ja się już o siebie nie martwię. Taką dostałam pomoc od ludzi, jak nigdy jeszcze. Bardzo wszystkim dziękuję, z całego serca... Ważne, że mniej boli, że plastrów mi nie zabraknie. Teraz myślę już tylko o dzieciach. Żeby nie chodziły takie smutne, żeby miały trochę radości z tych wakacji... Żeby szczęśliwie im się wszystko ułożyło. Przecież ja tylko dla nich żyję.